Page 264 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 264

dziewczynkę, odbierze jej apetyt na przyjaźnienie się z gojską hołotą i sprawi,
           że wyrośnie z niej przyzwoita, żydowska córka. Być może też pewnego dnia
           Binele sprowadzi mu do domu jakiegoś dobrego zięcia, a wtedy Josel będzie
           podwójnie zadowolony i dumny ze swojej najmłodszej córki, która sprawi, że
           będzie mu lżej na sercu, złagodzi ciężar jego winy i będzie mógł ją kochać
           „za coś”.
              Tak, kochać. Teraz, gdy biegł w deszczu do domu, przyszło mu na myśl, że
           w istocie kochał Binele taką, jaką była – bez powodu. Nie potrafił tego inaczej
           nazwać, jak właśnie „miłością”. Najwidoczniej jednak istniało coś poza obowiąz-
           kiem i powinnością. I pewnie on, Josel, kochał też swoją Marimel – może nawet
           za mocno? Gdyby tak nie było, już dawno by się przemógł i ponownie ożenił.
           Wprawdzie nie chciał, żeby jego dzieci miały macochę, ale już dawno zaczął
           wątpić, czy wyświadczał im w ten sposób przysługę. A przecież kochał swoje
           dzieci. Wszystkie. Nie wątpił w to już.
             Josela ogarnęło nagle wielkie zdumienie. Człowiek tyle lat żył ze sobą – i nie
           rozumiał, nie znał samego siebie, jak gdyby był oddalony o tysiąc mil od swojej
           własnej duszy. Tak, zdawało się, że człowiek sam po tysiąckroć był ślepy wobec
           swoich własnych, najsilniejszych uczuć.
              – Rebojne szel Ojlem – wyszeptał – jeszcze bardziej niż na własne uczucia,
           jestem ślepy wobec Ciebie… a jednak trzymam się Ciebie ślepą… ślepą miło-
           ścią…
             Następnego dnia rano Josel znowu udał się z Binele do Sary-Lei. Ku jego
           rozczarowaniu żona szojcheta była już otoczona wianuszkiem kobiet. Mimo to
           zostawił Binele pod opieką jej młodszej córki, Perli, która była mężatką i mieszkała
           w sąsiednim domu, troszcząc się jednocześnie o gospodarstwo swoich rodziców.
           Josel wrócił do swojego sklepu z lekkim sercem i pełen nadziei.
              Gdy Binele zaczęła pracować u Sary-Lei, Josel poczuł się tak wewnętrznie
           silny i pewny siebie, że natychmiast postanowił uporać się z dwiema sprawami,
           które wcześniej obiecał załatwić.
             Pierwsza z tych spraw nie dawała mu spokoju i dręczyło go poczucie winy, że
           tak długo zwlekał z tym, by się za nią zabrać – musiał mianowicie porozmawiać
           z Wacławem Spokojnym i raz na zawsze położyć kres jego wizytom w sklepiku
           Hindy, wdowy po sojferze. Jej nieustanny strach przed gojskim komendantem
           straży pożarnej powodował, że wyglądała jak wrak człowieka, co z jakiegoś
           niewiadomego mu powodu bardzo irytowało Josela.
              Po incydencie z Hindą, dawna uraza, którą Josel żywił wobec Wacława,
           wzrosła tysiąckrotnie. Nadal wprawdzie uważał, że Wacław nie był nikczemnym
           człowiekiem z natury, jednak jego brak samodyscypliny i jakiegokolwiek porządku
           w życiu, nieuznawanie żadnych ograniczeń oraz słabość do monopolki mogły
           go doprowadzić do strasznych czynów. Hinda wprawdzie nigdy więcej nie wspo-
           mniała przy Joselu o tamtej makabrycznej nocy, mimo to nie mógł uwolnić się
    264    od powracającego w jego myślach obrazu – tej małej, słabej kobiety, żydowskiej
   259   260   261   262   263   264   265   266   267   268   269