Page 267 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 267

żeby  wszystko sprzedać.  Coś  ciągnęło go  z  powrotem do  Bocianów.
             Chciał być pomiędzy swoimi, w swojskim otoczeniu. „Na co mi ten cały
             ambaras? Czy to moja sprawa?” – pytał sam siebie, równocześnie jed-
             nak dobrze wiedział, że nie zazna spokoju, póki nie załatwi tego, do czego
             się zobowiązał.
                 Gdy zbliżał się do karczmy, dojrzał nadchodzącego z naprzeciwka Wacława.
                 – Hej, Jośku! – zawołał radośnie Wacław, jak ktoś, kto po długiej rozłące
             spotyka przyjaciela. – Chodź do środka, napijemy się!
                Wacław był jeszcze trzeźwy. Surdut jego munduru był zapięty na wszystkie
             guziki. Josel zaraz jednak spostrzegł, że pod maską dobrego humoru na twarzy
             Wacława malowało się skrępowanie i niepokój. Mrużył oczy i uciekał ze spoj-
             rzeniem w bok. Przesadnie wesoły ton jego głosu, którym niezdarnie próbował
             zatuszować swój zły nastrój, nieprzyjemnie drażnił uszy.
                 Josel zbliżył się do niego.
                 – Twoja Wanda powiedziała mi, że wciąż jeszcze chcesz być moim przyjacie-
             lem – powiedział oschle.
                 – Kiedy ci to powiedziała? – Wacław uśmiechnął się niepewnie pod swoim
             hetmańskim wąsem. – Oczywiście, że chcę. Ma rację, cholera jedna. Chodź,
             wejdźmy do środka i wypijmy wreszcie za nasze zbratanie się.
                 – Powiedziała mi to przed paroma godzinami. Przechodziłem obok twojej
             chałupy z workiem towaru, ale ciebie nie było w domu.
                 Czerwone uszy Wacława zapłonęły purpurą. Nerwowo potrząsnął głową.
                 – No, psia krew, co tak stoimy tu jak kołki? Niech to diabli porwą! Chodźże
             do środka i zabijmy robaka zdrowym łykiem monopolki!
                Josel ujął go pod ramię i próbował odciągnąć od wejścia do karczmy.
                 – Monopolka nie zabija robaka, tylko go usypia. Powinieneś już to wiedzieć.
             Porozmawiajmy na trzeźwo.
                 Wacław rozstawił szeroko stopy i nie dając ruszyć się z miejsca, stanowczo
             pokręcił głową.
                 – Muszę się napić!
                 – Jeśli tak, to nie mogę z tobą rozmawiać i nie mogę być twoim przyjacielem.
                 – Przyjaciele rozmawiają najlepiej przy kieliszku monopolki.
                 – A kto zarobi za mnie parę kopiejek, jeśli pozwolę sobie na takie miłe spę-
             dzanie czasu, ty? – zapytał cierpliwie Josel. – Poza tym nie wierzę w odnawianie
             przyjaźni po pijanemu. Najpierw musimy obaj zostać dobrymi przyjaciółmi na
             trzeźwo, a potem się zobaczy.
                 Wacław bardzo się zniecierpliwił.
                 – Jeśli tak, to niech cię cholera weźmie! Kieliszek monopolki jest i tak moim
             najlepszym druhem! – zawołał, machając ręką.
                 Josel pociągnął go za ramię.
                 – Wiesz, co jeszcze powiedziała mi twoja Wanda? Powiedziała, że na starość
             zostaniesz sam jak pies.                                             267
   262   263   264   265   266   267   268   269   270   271   272