Page 261 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 261
w jej snach. To znaczy, że każdego dnia o świcie dusza Kajli idzie w swoją drogę,
opuszczając dziecko razem ze wspomnieniami o śnie. Lecz jeśli, nie daj Boże,
dziewczyna nie ma twardego gruntu pod nogami i żyje na ziemi jak na lodowej
krze, tak jak leżąca w wodzie martwa Kajla, jeśli nie ma porządnego domu, rozumie-
cie – w duszy takiej dziewczyny pozostaje zawsze coś z szaleństwa Kajli również na
jawie, czasem więcej, czasem mniej, ale zupełnie pozbyć się tego nie może.
Josel z niepokojem rozejrzał się po izbie. Jak to się stało, że Binele zniknęła
tak nagle sprzed jego oczu? Jasne przecież było, że to ona była taką opętaną
dziewczyną. Nie miała wszak porządnego domu… A wszystko przez niego, jej ojca.
Zdawało mu się, że Sara-Lea opowiadała tej nocy historię o Kajli Narzeczonej tylko
dla niego. Pewnie spodziewała się, że przyjdzie, czy też może po prostu wyczuła,
że siedzi tu w kuchni i słucha.
– Dopiero po weselu, kiedy dziewczyna sama stanie się pobożną, rozważną
i stateczną żoną, wyzwala się całkowicie z tego szaleństwa – zakończyła, wzdycha-
jąc pogodnie. To właśnie z powodu takich pozytywnych zakończeń jej opowieści
ludzie tak chętnie jej słuchali. Wszystkim, co według Sary-Lei należało robić, żeby
zaoszczędzić sobie kłopotów i wszelkich nieszczęść, było: wieść dobre, pobożne
życie i przestrzegać micw. Wtedy miało się zapewnioną nagrodę – jeśli nie na
tym świecie, to w przyszłym.
Josel zerwał się na równe nogi i wybiegł na ulicę. Fiszel wybiegł zaraz za nim
i złapał go za rękę.
– Słyszałeś, czy nie? – wysapał, głęboko przejęty. – Rozumiesz już, że tuż
przed naszymi oczami dzieją się rzeczy, których nie widzimy?
– Nie widziałeś gdzieś mojej najmłodszej córeczki? – zapytał Josel, rozglądając
się na wszystkie strony. Na zewnątrz zacinał gęsty deszcz wymieszany z białym
gradem przypominającym lodowe perełki. Oczy Josela nie widziały nic, poza
nakrapianą białymi punkcikami, rozedrganą ciemnością.
– Twojej córeczki? – wyjąkał rozkojarzony Fiszel, wciąż trzymając się kurczowo
Josela. – Chodzi ci o… – przerwał, po czym zaczął gorączkowo szeptać Joselowi
do ucha, podczas gdy łzy i krople deszczu spływały mu po twarzy: – Odchodzę
od zmysłów, Joselu… Niedobrze ze mną, bardzo niedobrze, słyszysz? Sam pode-
rżnąłem sobie gardło, bez szojcheta, bez rzeźnickiego noża. Znalazłem sobie…
sziksę. Niepiękną, niemłodą i niegłupią. To Magda Wdowa. I teraz nie mogę się
jej pozbyć. Nie chce się ode mnie odczepić. Nalega, żebym się ochrzcił i ożenił
z nią. Mówi, że jeśli tego nie zrobię, pójdzie do rabina i doniesie na mnie. Ratuj
mnie, Joselu… Mam takiego zdolnego syna. Zrób to dla niego, bo… bo ja odchodzę
od zmysłów.
– Powiedziałem ci już kiedyś – Josel odtrącił jego rękę – że trzeba samemu
prowadzić swoje własne wojny!
Gwałtownie odepchnął Fiszela od siebie i puścił się biegiem przez siekący
deszcz. Z ciemnych, zabrudzonych okien domów z obu stron ulicy mrugały do
niego światełka świec, niczym oczy demonów. 261