Page 248 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 248
dziurami w dachu i szronem na szybach – rozkwitało piękno. Rzeczywiście
wchłonął głęboko w siebie harmonię i spokój swych naznaczonych głodem lat
dziecięcych, od których teraz odchodził. Jednak obecnie bieda tych lat przema-
wiała do niego innym językiem. Wzniecała w nim gniew. Teraz czuł się rozgo-
ryczony i nienawidził Boga – którego być może wcale nie było – za to właśnie,
że nie istniał; nienawidził Boga, którego Torę miał dalej studiować w jesziwie
w Chwostach, dla którego miał teraz jadać w obcych domach , spać w obcym
11
łóżku i prosić się o uśmiech, o dobre słowo, jak żebrak.
Czy może zmierzał właśnie nie drogą do jesziwy, tylko do herezji, zwątpienia?
Popełnił już przecież niejeden zabroniony czyn. Czy powinien czuć się winny,
czy powinien przepraszać Rebojne szel Ojlem za to, że w niego wątpił? Lecz
przecież sama Tora nakazywała, by myśleć, wyostrzać umysł, ćwiczyć rozum.
Czy można więc równocześnie stawiać granice myślom – gdziekolwiek miałyby
prowadzić?
Przechodził właśnie obok ośnieżonego cmentarza. Z pokrytych śniegiem
grobów sterczały w górę krzyże, rozdzierając niczym sztylety przestrzeń nieba.
Nagle, mimo że pochłonięty był wewnętrznym konfliktem, niespokojny i wzburzony,
dosłyszał dzwonki zbliżających się sań. Mechanicznie odwrócił głowę i rozpoznał
reb Fajwela Młynarza. Nagle nogi same go poniosły i pobiegł w jego kierunku.
– Reb Fajwelu! Reb Fajwelu! – wołał z całych sił, biegnąc za saniami.
Sanie zwolniły. Jankew złapał się za ich krawędź i wskoczył do środka, upa-
dając prosto na przykryte miękkimi skórami kolana reb Fajwela.
– Co ty wyprawiasz? Postradałeś zmysły? – reb Fajwel zepchnął go z siebie
i poprawił skóry, którymi przykryte były jego nogi. Miał na sobie futrzany płaszcz,
jaki zwykli nosić bogaci właściciele ziemscy i futrzaną czapkę z nausznikami.
Futro czapki wyglądało jak przedłużenie jego własnej czarnej brody i pejsów.
– Reb Fajwelu! – zawołał jednym tchem Jankew. – Może macie dla mnie
jakąś pracę… Może we młynie? Wszystko mogę robić!
Było coś w tonie głosu chłopca, co spowodowało, że czoło reb Fajwela roz-
pogodziło się. Zamiast wyrzucić go z sań, odsunął się na bok i zrobił dla niego
miejsce na siedzeniu. Raptem roześmiał się:
– Gdzie ci tak śpieszno? Czego jesteś taki rozgorączkowany? Co ci się stało?
– pytał, przyglądając się wzburzonemu chłopcu rozbawionym wzrokiem.
Jankew odetchnął głęboko zimnym powietrzem. Serce biło mu jak u złapanego
na gorącym uczynku przestępcy.
11 Esn teg – dosł. dzienne jedzenie, popularny wśród Żydów wschodnioeuropejskich zwyczaj, pole-
gający na tym, że zamiejscowi studenci jesziwy byli żywieni przez miejscową ludność żydowską.
Każdy student miał wyznaczony dzień u danej rodziny. Podejmowanie młodego uczonego trakto-
wano jako przywilej i wiele rodzin konkurowało ze sobą o możliwość goszczenia najzdolniejszych
248 studentów, oni zaś skrycie konkurowali o miejsce u najzamożniejszych rodzin.