Page 245 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 245

Wyczuwał, że minionej nocy coś złego przydarzyło się jego matce, nie miał jednak
             pojęcia co. Hinda za nic w świecie nie chciała, żeby jej dzieci dowiedziały się,
             co ją spotkało i cały czas starała się stać plecami do Szolema, żeby nie widział
             jej twarzy.
                 Było już koło południa, kiedy Wacław Spokojny pojawił się na Pociejowie.
             Skierował się prosto w stronę sklepiku Hindy. Gdy zobaczyła, że nadchodzi,
             ledwo zdołała zawołać:
                 – Reb Joselu!
                Nie było potrzeby go wzywać. Miał się na baczności, podobnie jak i pozostali
             mężczyźni, którzy pomagali mu minionej nocy. Fiszel Rzeźnik pojawił się zaraz
             na rogu z rzeźnickim toporem w ręce.
                 Zimny dreszcz przeszedł po plecach Hindy. Dostrzegła jednak, że Wacław
             kroczył wyprostowany, jego twarz była wypoczęta, spojrzenie trzeźwe, a komen-
             dancki mundur miał zapięty na wszystkie guziki. Kiedy podszedł do niej, pozdrowił
             ją wesołym „Dzień dobry!”. Nie miała siły ani odwagi, by mu odpowiedzieć. Zaraz
             zauważył jej poobijaną twarz i spuchnięte oczy.
                 – Matko święta! Hindo! – zawołał. – Wyglądasz przecież jak święta panna
             Maria w dniu ukrzyżowania! Na wszystkich świętych, co ci się stało?
                Osunęła się na skrzynkę, która służyła jej za stołek i pochyliła głowę, jak
             gdyby oczekiwała, że zaraz spod zapiętego surduta wyjmie topór i opuści go
             na jej szyję. Tymczasem on uśmiechnął się, wygładził swoje hetmańskie wąsy
             i zaczął przerzucać rolki z kolorowymi wstążkami, leżące na środkowej półce.
                 – Czy ta będzie pasowała do włosów mojej Wandy? – zapytał, wskazując na
             rolkę żółtej wstążki.
                 Zdołała wydusić z siebie pytanie:
                 – Jeden arszyn?
                Zawołał:
                 – Daj mi trzy arszyny, Hindo! Mam trzy córki. I daj mi też parę pończoch dla
             mojej starej i skarpetki dla chłopców, cztery pary. Mam czterech synów, wiesz
             o tym, Hindo?
                Potrząsnęła głową i podniosła się. Ledwo słyszała, co do niej mówił. Jej
             drżące dłonie szukały gorączkowo wszystkich rzeczy, które kazał sobie podać.
             Chciała, żeby jak najszybciej zniknął, żeby zapadł się pod ziemię. Wszystko
             wypadało jej z rąk.
                 Nagle przysunął się do niej do niej i podekscytowany zaczął szeptać:
                 – Wyobraź sobie, Hindo… Minionej nocy… miałem zwariowany sen o tobie…
             i o moim bracie Staszku. – I opowiedział jej ze wszystkimi szczegółami, co
             wydarzyło się w jego śnie. Teraz Hinda musiała zebrać wszystkie siły, by opa-
             nować drżenie dłoni i całego ciała, żeby się nie zdradzić. – Zupełnie nie mogę
             w to uwierzyć, słyszysz? – Wacław pokręcił głową. – Wszystko to wydawało mi
             się takie wyraźne, tak rzeczywiste. Kiedy się obudziłem i zrozumiałem, że to był
             tylko sen, z radości aż pocałowałem moją starą, słyszysz?            245
   240   241   242   243   244   245   246   247   248   249   250