Page 243 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 243

innego… Nie poniżajcie mnie jeszcze bardziej. Nie mówcie o tym nikomu, proszę
             was, jak wam Bóg miły, bo umrę ze wstydu.
                 – Sza! Sza! Już dobrze! – zasyczał. Po chwili zebrał się na odwagę i zapytał
             o to, co go najbardziej dręczyło: – Czy on… ten łajdak, cham… czy dotykał…?
                Hinda ku własnemu zdumieniu w ogóle nie wstydziła się przed Joselem
             i odpowiedziała bez wahania:
                 – Nie widzieliście, jak wyglądam? Mocowałam się z nim. Tak… On… widział
             moją skórę pod… ubraniem i dotykał mnie rękami, ustami…
                Wyznała mu wszystko. Teraz nie będzie niosła swej hańby aż do grobu sa-
             motnie. Powierzyła tę tajemnicę Joselowi, podzieliła się nią z nim.
                 Tym razem Josel podniósł w powietrze obie zaciśnięte pięści. Nagle zatrzymał
             się i stojąc parę kroków od niej, powiedział:
                 – O jednym powinnaś pamiętać, sąsiadko – jeśli uciekniesz z dziećmi, całe
             Bociany będą w rękach Wacława. – Zamilkł na chwilę, po czym dodał: – Teraz
             idźcie z powrotem do domu waszego Szolema. Sam sobie ze wszystkim poradzę,
             nie martwcie się. – Znowu przerwał i po chwili milczenia powiedział: – Jeśli nie
             dam wam znać, żeby postąpić inaczej, zbierzcie jutro siły i przyjdźcie na Pociejów
             otworzyć sklepik, jak gdyby nic się nie stało.
                 Nagle zniknął w ciemności, zostawiając ją samą.
                 Hinda siedziała w pogrążonej w mroku izbie Szolema i próbowała przekonać
             jej zaspanych, zdezorientowanych synów i synową, iż właściwie nic takiego się
             nie wydarzyło – po prostu przestraszył ją pijany goj, kiedy próbował wejść po
             schodach, a po tym, jak go przepędziła, sama spadła ze schodów, kalecząc sobie
             przy tym twarz i łokcie.
                 Tymczasem Josel Obed pobiegł do domu Hindy odszukać Wacława. Znalazł
             go w przedsionku rozciągniętego na ziemi obok schodów i pijanego w sztok.
             Z jego otwartych, wąsatych ust dobywało się głośne chrapanie, a na czole miał
             wielkiego guza. Josel zauważył wystającą z kieszeni Wacława szyjkę butelki
             i wyciągnął ją. We flaszce było jeszcze trochę wódki. Josel uniósł głowę śpiącego
             mężczyzny i wsadził szyjkę butelki w jego usta.
                 – No, Wacławie, pociągnij łyk.
                 Potrząsnął Wacławem, oparł jego głowę na swoim ramieniu i odwrócił butelkę
             dnem do góry. Śpiący komendant straży pożarnej zaczął pić z butelki jak spra-
             gnione niemowlę. Josel wsunął pustą flaszkę z powrotem do kieszeni Wacława
             i pozwolił opaść bezwładnemu ciału na ziemię, po czym wybiegł na zewnątrz.
             Pobiegł obudzić Fiszela Rzeźnika i zebrał obok synagogi paru mężczyzn ze straży
             nocnej. Opowiedział im, że Wacław upił się i chciał napaść z toporem na Hindę,
             wdowę po Chomelu Sojferze. Cała grupa w ciszy przygotowała wóz strażacki,
             podjechała z nim pod dom Hindy, załadowała na niego chrapiącego Wacława –
             i pojechała z nim do wsi.
                 W chałupie Wacława paliło się jeszcze światło. Kiedy tylko wjechali na po-
             dwórze, jego żona wybiegła na ganek i załamała ręce.                 243
   238   239   240   241   242   243   244   245   246   247   248