Page 251 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 251

dotrzeć do Chwostów – wpatrywała się w niego wielkimi oczyma, jak gdyby był
             snem na jawie. Najpierw podbiegła do niego, by przekonać się, że to rzeczywiście
             on sam – z krwi i kości. Później obmacała go ze wszystkich stron, żeby sprawdzić,
             czy jest cały i zdrowy, po czym przyjrzała mu się z bliska w obawie, czy jego roz-
             promieniona twarz nie oznacza czasem, że dopiero co uniknął jakiegoś wielkiego
             niebezpieczeństwa. W końcu objęła go, jak gdyby nie widzieli się od lat.
                 Kiedy trochę doszła do siebie, opowiedział jej, co mu się przydarzyło w drodze
             do Chwostów i próbował przekonać ją, że było to znak od Boga.
                 – Sama przecież rozumiesz, mamusiu – przytoczył najostrzejszy argument
             i udawał, że nie dostrzega jej bladej twarzy i troski, jaką jego słowa jej przyspa-
             rzały – że przez naszą biedę ojciec i Iciele odeszli z tego świata. Trzeba więc
             zadbać o to, żeby coś takiego, nie daj Boże, znów się nie wydarzyło… Sama
             przecież widzisz, że Gitla i Szejndla są chude jak patyki i muszą urosnąć…
                 – Rebojne szel Ojlem! Co ty mówisz!? Ugryź się lepiej w język! – Hinda nie
             mogła go dłużej słuchać.
                 – Nie będę gryzł się w język. To jest prawda, mamusiu! Trzeba jej spojrzeć
             prosto w oczy. Zanim się obejrzysz, będziesz potrzebowała też pieniędzy na
             posag dla obu dziewcząt.
                 – Nie mów tyle… Masz! – podała mu garnuszek kawy z cykorii.
                 Jankew nie mógł przestać mówić. Był tak przejęty wszystkim, co mu się przy-
             trafiło, tym ważnym krokiem, który samodzielnie postawił, i tak bardzo chciał,
             by matka była po jego stronie, tak pragnął otrzymać jej błogosławieństwo, jej
             zgodę – że musiał wyznać wszystko, co tak długo przed nią ukrywał, musiał
             przebić mur milczenia między nimi.
                Kiedy dostrzegł, że w jej oczach zalśniły łzy, krzyknął jeszcze głośniej:
                – Nie chcę „wysiadywać ławki” w jesziwie! Masz do mnie o to żal? To nie jest
             w porządku! To… to jest samolubne! Rebojne szel Ojlem, tak, on sam, skoro
             chodzi mu o nasze dobro, nie może wymagać takiej rzeczy od syna, który… jest
             już po bar micwie…
                Położyła mu rękę na ustach.
                 – No, cicho już. Biada mi! Najadłeś się blekotu , czy co? Dlaczego tak grze-
                                                       16
             szysz słowami?
                – Wolę grzeszyć słowami niż czynami! – gwałtownie odepchnął jej rękę.
             – A jeśli to, co robię, jest grzechem, biorę go na siebie!
                Nie przejęła się jego szorstkim gestem i pogładziła go po ramieniu, żeby go
             uspokoić.
                 – To nie takie proste… To wcale nie takie proste… – wyszeptała, nie przestając



             16   Blekot – roślina z rodziny selerowatych, wyglądem podobna do pietruszki, napar z niej ma działanie
                odurzające. Powiedzenie „najeść się blekotu” znaczy: dostać fioła, szmergla, bredzić, pleść trzy
                po trzy, oszaleć, postradać zmysły. Także: najeść się szaleju.     251
   246   247   248   249   250   251   252   253   254   255   256