Page 252 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 252

go gładzić. Kiedy poczuła, że wzburzenie, które go ogarnęło, trochę opadło, doda-
           ła: – Niemądre dziecko… cierpienia wynikające z biedy są przecież najlżejsze do
           zniesienia. Są na świecie gorsze, dużo gorsze i też się je wytrzymuje. Nie wolno
           nam skupiać się na cierpieniu, Jankewie, skarbie, żadnemu śmiertelnikowi tego
           nie wolno, zwłaszcza Żydowi. Wszystko na świecie zostało bowiem stworzone
           poprzez cierpienie. Człowiek musi się nauczyć… godzić się z nim i przekształcać
           je tak… żeby wynikło z niego coś dobrego. W ten sposób uczymy się sztuki życia.
           A co do tego, co mówisz o „wysiadywaniu ławki”, to przecież nie jest zwyczajne
           siedzenie nad księgami. Na świętej Torze opiera się wszak całe nasze życie.
           Tora jest bramą prowadzącą do nieskończonego świata Boga, skarbie. Bez Tory
           jesteśmy jak robaki, które pełzają po ziemi i nie wiedzą nic o świetle, jak więź-
           niowie, którzy nie znają smaku wolności. Widzisz, dopiero bez Tory cierpienie
           staje się nie do wytrzymania, dopiero wtedy jest niepotrzebne, bezwartościowe,
           ponieważ nie rodzi się z niego nic dobrego.
              Jankew uśmiechnął się z przymusem.
              – Ale – przerwał jej – czy to nie samolubne, mamusiu… żebym ja przebywał
           na wolności, studiując Torę dzień i noc, a ciebie zostawił… w więzieniu… żebyś
           sama zmagała się z biedą?
             Dobrze mu znany półuśmiech pojawił się w kącikach jej ust.
              – To ja jestem samolubna, skarbie… ponieważ, kiedy studiujesz święte teksty,
           zabierasz mnie ze sobą… Dzięki tobie i ja sama mogę dostać się do bezkresnego
           świata Wszechmogącego. Ty tego nie czujesz, ale tak jest.
              – Hm… – Jankew chciał jej przerwać, powiedzieć coś, zaraz jednak zmienił
           zamiar. Musiał powstrzymać potok słów, które cisnęły mu się na usta, i pozwolić,
           by sama mówiła. Ona też musiała słowami utorować drogę z powrotem do niego.
           Tylko w ten sposób mogli się na nowo spotkać.
              – Prawdę mówiąc – ciągnęła, starając się zapanować nad głosem – wy-
           warzasz otwarte drzwi. Jesziwa nie jest wszak jedynym miejscem, gdzie młody
           człowiek może poznawać drogi Boże. Widzisz przecież, że Szolem nie wyjechał
           do jesziwy, a jednak wciąż studiuje święte teksty. Czasami nawet myślę, że to,
           czego naucza się w jesziwie, staje między człowiekiem a dziełem Bożym, między
           człowiekiem a Nim, samym Wszechmogącym, przesłania więcej, niż wyjawia.
           Sam Baal Szem Tow przecież powiedział, że uczeni studiujący Torę są tak w niej
           pogrążeni, że nie mają czasu dla Rebojne szel Ojlem. Rozumiesz, Jankewie,
           skarbie… chodzi o to… – Hinda przetarła oczy brzegiem fartucha – chodzi o to,
           że chodzenie do szynku dobremu człowiekowi nie zaszkodzi, a złego chodzenie
           do bejt midraszu nie uratuje. Ponieważ pobożność… prawdziwa pobożność
           nie jest koniec końców kwestią umysłu, lecz pochodzi z serca. To serce musi
           poznawać Torę. Serce powinno uczyć umysł. Dopiero wtedy człowiek wie, jak
           postępować. A jeśli jest odwrotnie, rozumiesz… z umysłu do serca… wtedy na
           nic się to nie zda. Ale, Jankewie, skarbie, powiem ci prawdę – w twoim przypadku
    252    bardzo chciałam, żebyś pojechał do jesziwy. Tak, tak to jest. Wybacz mi te słowa,
   247   248   249   250   251   252   253   254   255   256   257