Page 244 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 244

– Jezus Maria! Co ten łajdak znowu zmalował?
              – Bardzo brzydka historia, kumo, bardzo brzydka! – odezwał się Josel. Choć
           z natury nie był rozmowny, zaraz zaczął mówić dalej: – Najpierw jednak rozbierzmy
           go i połóżmy do łóżka. – Odwrócił się do gojki i spojrzał na nią surowo, podczas
           gdy pozostali mężczyźni wnosili jej męża do chałupy. – Przyłóż mu zimny kompres
           na czoło, a kiedy obudzi się rano, powiedz mu, że całą noc przespał w swoim
           łóżku jak niemowlę, we śnie spadł z łóżka i nabił sobie guza… A jeśli zacznie
           ci opowiadać, gdzie był, powiedz mu, że to wszystko mu się śniło. – Josel nie
           opracował w głowie żadnego specjalnego planu, jak się zachować i mówił, co
           w tym momencie wydawało mu się rozsądne. Pochylił się do gojki i wyszeptał
           jej do ucha: – Chciał zamordować swojego brata toporem.
              Wręczył jej topór Wacława.
              – Jezu miłosierny! – Gojka złapała się za głowę. – Jak mam wam dziękować
           drogie Żydki, dobrzy ludzie! – chwyciła dłoń Josela gotowa ją pocałować, ale
           zdążył na czas cofnąć rękę.
              – Nie ma za co dziękować. – Przeczesał brodę palcami. – Tak jest lepiej dla
           ciebie i dla nas. Tylko nie piśnij nikomu ani słowa o tej całej historii.
              Gojka przysięgła na wszystkie świętości, że nie puści pary z ust i po wielokroć
           gorąco dziękowała Joselowi i pozostałym mężczyznom. W drodze powrotnej Josel
           kazał też wszystkim swoim towarzyszom przysiąc solennie, że oni również nie
           wspomną nikomu słowem o tym, co się wydarzyło, by nie przestraszyć miesz-
           kańców Bocianów.
              Następnego dnia rano, gdy tylko Hinda pojawiła się na Pociejowie, Josel
           wypadł ze swojego sklepu i podszedł do niej, stając bliżej niż zwykle.
              – To wszystko twoja własna wina, głupia kobieto! Sama sobie to ściągnęłaś
           na głowę! – mówił ze złością, zduszonym głosem. – Ile razy cię ostrzegałem,
           żebyś nie zadawała się z tym diabłem wcielonym, co? – Wyglądała żałośnie
           z opuchniętą twarzą, do tego trzęsła się jak osika i popłakiwała bezradnie. Jej
           łzy i posiniaczona twarz coś w nim poruszyły, przerwał więc i dodał tylko krótko
           rozkazującym tonem: – Przestańcie biadolić i udawajcie, że nic się nie stało.
           Mamy wszystko na oku.
              Wrócił do siebie do sklepu i rozmyślał o tym, jak silna była jego niechęć do
           tej kobiety i jak wzrosła jeszcze po śmierci jej męża. Jej nieszczęście nie zbliżyło
           ich do siebie ani o włos, mimo sąsiedzkiej troski, jaką okazywała zarówno jego
           dzieciom, jak i jemu. Kiedy tylko patrzyła w jego stronę pełnymi łez oczami, które
           po śmierci jej syna zdawały się być jeszcze większe i ciemniejsze niż dawniej,
           odwracał głowę. Ostatnio, kiedy na jej ustach pojawiał się często głupkowaty,
           łzawy uśmiech, jej widok stał się dla niego nie do zniesienia.
             Hinda starała krzątać się jak zwykle wokół swoich półek z galanterią, jednak
           wszystko wypadało jej z rąk. Była rozkojarzona i nie potrafiła opanować drżenia
           dłoni ani powstrzymać łez. Była zadowolona, że nie było obok niej dzieci. Tylko
    244    Szolem stał w oddali, oparty o mur i przyglądał się jej. Był zaspany i zatroskany.
   239   240   241   242   243   244   245   246   247   248   249