Page 249 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 249
– Jestem w drodze… Idę do Chwostów, do jesziwy. Ale wolałbym pracować
i coś zarabiać… Nawet jeśli miałoby to być tylko coś do jedzenia i… trochę mąki
dla matki na szabas, też będzie dość!
– Sza… Cicho. Nie trajkotaj tak – uspokajał go reb Fajwel. Poluźnił lejce
i sanie sunęły teraz bardzo powoli naprzód. Nagle spojrzał z boku na Jankewa
i zawołał: – Ty jesteś przecież synem Hindy, wdowy po sojferze!
– Pamiętacie mnie! – ucieszył się Jankew.
– Ładna historia! Nie tak dawno przecież słyszałem cię, jak przemawiałeś
podczas twojej bar micwy. Co to była za mowa!
– To było już ponad rok temu, reb Fajwelu! A nie pamiętacie, że spotkaliście mnie
wcześniej? – zawołał Jankew. – Kiedy uratowaliście mi życie? Szajgece ścigali mnie
wtedy w wigilię Pesach i chcieli zrobić ze mnie Jezusa. Przypominacie sobie?
– Przypominam sobie twoją mowę, którą wygłosiłeś podczas bar micwy.
Była wyśmienita, że palce lizać! – Reb Fajwel podniósł do ust rękę w rękawicy
i cmoknął ją pełnymi, ciemnoczerwonymi ustami. – A dlaczego to nie chcesz
studiować w jesziwie, co? Zbyt mały to zaszczyt dla ciebie, że Bociany wysyłają
cię do jesziwy? Nie można przecież pozwolić, żeby taka głowa, jak twoja, za-
rdzewiała... – Reb Fajwel pochylił się do Jankewa i zawołał: – Ej, ty, czego nagle
beczysz ni stąd, ni zowąd? A szif mit zojerlmilch iz dir untergegangen? Fe! Kto
12
to widział, żeby student jesziwy płakał. No, cicho już, przestań wreszcie! – Reb
Fajwel przytrzymał jedną ręką lejce, drugą zdjął dłoń Jankewa z jego twarzy.
– Tak lepiej! – zawołał. – Kiedy mogę już widzieć twoją twarz, mogę ci też coś
powiedzieć. Jak na ciebie wołają, co?
– Jankew… – wystękał chłopiec.
– Coś ci powiem, Jankewie. Tak naprawdę nie chcę wiedzieć, dlaczego nie
masz ochoty iść do jesziwy. To twoja sprawa, nie moja. Ale w tej oto chwili…
przyszło mi coś do głowy. Widzisz… No, nie odwracaj się znowu i pozwól sobie
coś powiedzieć! – Jankew przemógł się i zwrócił w stronę reb Fajwela zapłakaną
twarz. – Tak jest! – zawołał reb Fajwel i przysunął się do niego. – A teraz posłuchaj
mnie. Jak mnie tu żywego widzisz, przyszło mi właśnie do głowy, że sam Reboj-
ne szel Ojlem wmieszał się w tę całą sprawę, rozumiesz? On, Wszechmogący,
zesłał nam zeszłej nocy obfite opady śniegu, żebym pierwszy raz w tym roku
wyciągnął sanie i pojechał do Bocianów – wszystko to tylko po to, żebym cię tu
teraz na drodze spotkał i zabrał do mnie do domu. Jasne jak słońce. Posłał mi
w prezencie klejnot – kawalera, tak jest!
– Co macie na myśli? – Jankew obiema rękami szybko przetarł sobie oczy,
jak gdyby chciał dzięki temu wyraźniej słyszeć i lepiej rozumieć.
– Mam na myśli – ciągnął śpiewnie reb Fajwel – że zabieram cię teraz ze sobą
do mnie do domu… żebyś uczył moich dwóch synków Chumeszu i komentarzy
12 (jid.) – dosł. Zatonął ci statek z kwaśnym mlekiem? – w sensie: Spotkała cię jakaś tragedia? 249