Page 236 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 236
otwarte oczy zaczęły odróżniać kształty w ciemności. Połyskująco-metaliczny
błysk pochodził od topora, który kołysał się w czyjejś ręce. W dole zamuczała
cicho krowa Mańki Praczki.
W następnej chwili Hinda usłyszała głos, który natychmiast rozpoznała.
– To przecież ja, Hindo, nie bój się i sza… bądź cicho… Przyszedłem wyjawić
ci tajemnicę.
Wacław Spokojny sapał ciężko, wspinając się po schodach, coraz wyżej i bliżej
niej. Jeden ze stopni załamał się pod ciężarem jego ciała i Wacław stoczył się na
sam dół, klnąc siarczyście. Hinda stała przykuta do miejsca, jak sparaliżowana.
Usłyszała jego ochrypły śmiech i ze strachu zdawało się jej, że dochodził zza jej
pleców. Widziała przecież w dole, w wejściu, jego sylwetkę na tle nieba. Wstał,
zachwiał się na nogach i znowu zaczął wspinać się z mozołem po schodach.
W zastygłym z przerażenia umyśle Hindy zajaśniała nagle jedna myśl – wyjęła
z kieszeni fartucha klucz, zamknęła nim mieszkanie i wsunęła go do stanika.
Wiedziała, że powinna wołać o pomoc, obudzić Mańkę i sąsiadów z pobliskich
chałup. Otworzyła usta, ale krzyk uwiązł jej w gardle i zdołała wydobyć z siebie
jedynie słaby jęk. Wacław, chwiejąc się, piął się niezdarnie na czworaka po
schodach, uderzając przy tym o każdy stopień toporem.
– Szma Isroel! – słaby głos Hindy z trudem wydobył się z jej ust. Jej samej
już tu nie było. Sercem i duszą była wewnątrz, w zamkniętym mieszkaniu, obok
śpiących dzieci.
– Niech cholera weźmie twoje schody, Hindo! – zawołał Wacław, gdy jego
stopa wpadła w dziurę pomiędzy połamanymi stopniami. Hinda zobaczyła, jak
siada z szeroko rozstawionymi nogami na stopniu poniżej i kładzie topór na ko-
lanach. Spojrzał w górę, na nią. Jego oczy i zęby lśniły w ciemności. Uśmiechał
się. – Zejdź tu i usiądź obok mnie – zaprosił osobliwym skinieniem głowy.
Stała nadal w miejscu jak wmurowana. „Boże Abrahama, Izaaka i Jakuba…”
– wyszeptała, nie mając pojęcia, jakie słowa wydobywają się z jej ust. Każda
komórka jej ciała wołała o pomoc.
– Powiedziałem, żebyś zeszła tu i usiadła obok mnie – powtórzył łagodnie
Wacław. – Pozwól mi zobaczyć twoje oczy… Nie mogę ich zobaczyć, gdy tam
stoisz. Zlewają się w jedno z ciemnością. Dlaczego nie są od niej jaśniejsze, co?
No, zejdź do mnie kobietko, na litość boską. Czy wolisz, żebym wszedł na górę
i sam cię tu sprowadził?
– Panie komendancie – wydusiła z siebie – błagam was, zlitujcie się nade
mną!
– Dlaczego miałbym się nad tobą litować? Ty lepiej zlituj się nade mną! –
Żartobliwie pomachał do niej toporem. – No, na co czekasz? Chyba się mnie
nie boisz, co? Wiesz przecież, że prędzej sam bym się zabił – zachichotał – niż
wyrządził ci krzywdę. Taki podły nie jestem. – Ostrzem topora postukał o swoją
dłoń. – Muszę ci powiedzieć ważną rzecz, Hindo. Bądź tak dobra i usiądź obok
236 mnie.