Page 22 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 22
nawet nie pisnęła, zobaczywszy swoje dzieci bawiące się na podwórku razem
z dziećmi Mańki, z pewnością zerwałaby wszelkie stosunki ze swoją najlepszą
przyjaciółką. Nechla ściśle trzymała się każdego wyroku, orzeczenia, zwyczaju,
werdyktu, przesądu, nigdy nie wyszukiwała żadnych „okoliczności łagodzących”.
A przecież Hinda lubiła Nechlę, nie zważając na jej surowość. Duszę Nechli
wypełniała tęsknota, lubiła chasydzkie i synagogalne melodie, poza tym była
samotna – nie posiadała nawet jednego dziecka, które dałoby jej pociechę.
Nechla była poczciwym człowiekiem. Nieraz ugotowała zupę dla chorego męża
i syna Hindy, dzieliła się też z Hindą każdą okazją, którą wytargowała w czasie
jarmarku, ponieważ Hinda nie miała czasu i predyspozycji do takich „spekulacji”.
Przydrożne chaty zaczęły budzić się ze snu. Bose chłopki w długich barchano-
wych koszulach nocnych stały na podwórkach i karmiły drób. Koguty energicznie
piały. Ptactwo gorączkowo, niecierpliwie trzepotało wokół skrzydłami. Słońce
wschodziło. Jego promienie wystrzeliły spomiędzy gałęzi topoli, opadły na szeroką
aleję topolową i pozdrowiły Hindę oraz Jankewa nagłym, oślepiającym światłem.
W okamgnieniu świat zmienił się w rozświetloną, radosną krainę.
Wraz z promieniami słońca ukazał się na drodze wóz drabiniasty i zabrał
Hindę z chłopcem, gdy zawołała za furmanem. Znała go, podobnie jak więk-
szość chłopów z okolicy. Handlowała z nimi w swoim sklepiku na Pociejowie.
Szybko mama z synem wdrapali się na wóz. Usadowili się na szczycie cudownie
pachnącego stogu siana.
Jankew rzucił spojrzenie na mamę. Miał wrażenie, że słońce odbija się na
jej twarzy. Nogi zaczęły go boleć w czasie długiego marszu. Teraz odpoczywały
zanurzone w sianie i okryte spódnicą Hindy. Zamknął zaspane oczy, ale zaraz
otworzył je z powrotem. Szkoda było nie widzieć nieśmiałego uśmiechu mamy,
widoku jej drobnej, pochylonej postaci, którą drżące, złote promienie słońca
obrysowały światłem.
Jego mama rzeczywiście była nieduża i szczupła. Ciężko pracowała, chłopiec
nie mógł przypomnieć sobie takiego dnia, kiedy widział ją leżącą w łóżku, poza
czasem, gdy urodziły się jego siostrzyczki. Jankew drżał o nią, jakby była tak
słaba, że najdelikatniejszy podmuch wiatru może ją zdmuchnąć. Wydawało mu
się, że jego mama jest szczególną istotą, prawie świętą, stworzoną z wyjątkowo
cennej materii, z którą trzeba się obchodzić z wielką ostrożnością i należy ją, jak
się tylko da, chronić. Ale przecież w tej swojej słabości była dla niego wsparciem,
jego opoką. Pomagał jej, jak tylko mógł. Jednocześnie biegł się u niej wyżalić,
szukając pociechy i ukojenia, kiedy tylko była taka potrzeba. Teraz chusta na jej
ramionach, która wcześniej w oczach Jankewa wyglądała jak żałobna peleryna
albo okrycie demonicy, zaczęła się upodabniać do złożonych skrzydeł odpoczy-
wającej bocianicy.
– Widzisz te słoneczniki? – Hinda wciągnęła nozdrzami powietrze i brodą
wskazała na kawałek pola, w całości pokryty smukłymi słonecznikami.
22 Jankew odwrócił głowę, aby popatrzeć w tym samym kierunku, co ona. Ten