Page 18 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 18

Bociany były jeszcze ciche. W dali wieża kościoła przecinała zamgloną szarówkę
           połyskiem krzyża, który znajdował się na jej szczycie. Potem wzrok jej spoczął
           na leżącym po sąsiedzku ogrodzie klasztornym.
              Trochę bardziej wychyliła się z okna. Dwie zakonnice, ubrane na czarno,
           z lśniąco białymi, na sztywno wykrochmalonymi nakryciami głowy i „fartuchem” ,
                                                                           25
           spacerowały między grządkami z małymi modlitewnikami w dłoniach. Tak, one
           też były już na nogach, gotowe, aby radować się w spokoju długim dniem pełni
           lata. Hindzie nie przyszło do głowy, aby im zazdrościć. Były zbyt obcymi istotami,
           aby spoglądać na nie z zawiścią. Ich wygląd był uspokajający i skierował myśli
           Hindy w stronę jej wiary.
              Westchnęła i uniosła wzrok ku niebu. „Słodki Ojcze w niebie – wyszeptała –
           okaż mi swoją dobroć w tym oto nadchodzącym dniu”.
              Blady promyk nadziei zaigrał w kącikach jej ust. Choć wiedziała, że nad-
           chodzący dzień niewiele będzie się różnił od poprzedniego i nie uważała się za
           szczęśliwego człowieka – nadejście dla niej nowego dnia, nawet jeśli wiązało się
           z wylaniem kolejnych łez, podnosiło ją na duchu. Nie liczyła na żaden cud. Ufność,
           jaką odczuwała każdego poranka, opierała się na sile płynącej z wiary. Zdolnością,
           którą pozyskała wraz z rodziną, było przyjmowanie wyroków Wszechmogącego,
           poddawanie się Jego woli oraz to, że nigdy nie wolno na głos podważać ufności
           w Niego.
              „Bóg dopomoże…” – wyszeptała.
              Ból jeszcze mocniej przeszył jej serce, kiedy wciągnęła w nozdrza upajające
           wonie, które dochodziły do niej z pobliskiego ogrodu: zapach róż, jaśminu i akacji.
           Wonie te były nadzwyczaj ostre w porze świtu. Świerszcze uparcie grały, dźgając
           mózg milionem szpilek.
              Odwróciła się od okna. Cykanie świerszczy, zapachy kwiatów wymieszały
           się z zatęchłym powietrzem pokoju, gdzie cienie czaiły się w każdym kącie jak
           drapieżniki z rozpostartymi skrzydłami.
             Kawałek chleba, który ukroiła dla Jankewa, zniknął. Chłopiec stał przy drzwiach
           i majstrował przy zamku, który zwisał na obluzowanych śrubach. Hinda postawiła
           dzbanek ze świeżą wodą na stołku przy łóżku chorych. Jej spojrzenie spotkało
           się ze wzrokiem otwartych, błyszczących oczu męża.
             – Czujesz się lepiej, co? – zapytała tonem, który bardziej brzmiał jak stwier-
           dzenie aniżeli pytanie.
             – Chwała Bogu – odpowiedział słabym głosem. Skrzydełka jego cienkiego,
           ostrego nosa trzepotały, zmagając się z każdym oddechem. – Przysuń mi tu też
           tę półkę z książkami – zachrypiał.




           25   Inaczej szkaplerz, wierzchnia część habitu złożona z dwóch płatów sukna z wycięciem na głowę,
     18      jeden opada na piersi, drugi na plecy.
   13   14   15   16   17   18   19   20   21   22   23