Page 213 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 213

z jej rąk i nie mówiąc ani słowa, wpakował na miejsce, na które usiłowała je
             wepchnąć. Zanim Hinda zdołała dojść do siebie i podziękować mu, Josel był już
             przy pompie wodnej. Kilka razy energiczne nacisnął rączkę pompy i podstawił
             usta pod strumień wody, pozwalając, by spływał mu po brodzie. Czuł się brudny
             wewnątrz.
                 Kiedy się wyprostował, dostrzegł z daleka, że Fiszel wciąż stał w jego skle-
             piku. Teraz jednak pochłonięty był rozmową z jakimś niewysokim człowiekiem,
             który mówiąc, wymachiwał rękami. Josel pomaszerował w ich stronę i kiedy
             podchodząc bliżej, rozpoznał reb Lejbelego Szamesa, naszła go naraz ochota,
             by uciec, gdzie oczy poniosą.
                 W jednej chwili obaj, zarówno reb Lejbele, jak i Fiszel, odwrócili się w stronę
             zbliżającego się Josela i z niecierpliwością podeszli do progu sklepu.
                 – Joselu! – zawołał reb Lejbele, chwytając go za klapy kapoty. Na jego twarzy
             nie było widać ani śladu niechęci, a mrugające nerwowo oczy patrzyły na Josela
             wręcz błagalnie, z pokorą. – Joselu… – wyjąkał, trzęsąc się jak osika. – Trzeba
             coś zrobić. Dopiero co powiedziałem to Fiszelowi. Nasze życie jest w niebezpie-
             czeństwie, Boże ratuj nas!
                Josel powoli uwolnił klapy swojej kapoty z zaciśniętych dłoni reb Lejbelego.
             Przyglądając się obu przerażonym mężczyznom spokojnym wzrokiem, zapytał:
                 – Co się stało?
                 – Nie pytaj, Joselu. – Reb Lejbele szybkim, nerwowym ruchem uniósł obiema
             rękami swój wydatny brzuch. – Arendarz, reb Gerszon Szeres, dopiero co był
             u rabina. W Częstochowie miała miejsce masakra Żydów. W Częstochowie… a nie
             w jakiejś pipdówce, rozumiesz? Musisz zaraz coś w tej sprawie zrobić, Joselu.
                 – Zrobimy, co postanowi rabin – odciął krótko Josel.
                 – Na litość boską, Joselu! – wysapał reb Lejbele. – Rabin jest zbyt młody i żyje
             z głową w chmurach… To słaby, chudy drągal, który nigdy nie przeżył masakry,
             jak my.
                 – No a co to za różnica? – zniecierpliwił się Josel. – Czy my niby zmądrzeli-
             śmy przez to, że przeżyliśmy, reb Lejbie? Poczekajmy i zobaczmy, co postanowi
             rabin. – I wypchnął reb Lejbelego i Fiszela ze sklepu. Pochylając się przy tym do
             ucha Fiszela, wyszeptał z sarkazmem: – No, czujesz się trochę lepiej? Strach
             jest dobrym lekiem na twoją przypadłość.
                 Ledwo Josel zdołał pozbyć się swoich dwóch gości, kiedy zbliżył się do jego
             sklepiku z wapnem i kredą ksiądz, ojciec Stanisław. Miał na sobie swoją czarną
             sutannę i srebrny krzyż na piersiach. Mały, drewniany krzyżyk razem z różańcem
             zwisał z pierścienia przymocowanego do sznura, którym był opasany. Głośno,
             tak by wszyscy na Pociejowie usłyszeli, zawołał:
                 – Dzień dobry, Jośku, mój bracie!
                Josel cofnął się tyłem do sklepu i ksiądz wszedł za nim. Patrzył na Josela
             wodnistymi oczami, otoczonymi czerwonymi obwódkami zamiast rzęs. Z oczu
             tych promieniowało srebrzyste światło miłości do przyjaciela z lat dziecinnych.  213
   208   209   210   211   212   213   214   215   216   217   218