Page 209 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 209
– Wierz mi, Joselu – Fiszel uderzył się pięścią w poplamiony krwią fartuch
na piersi tak mocno, że aż zadudniło. – Wierz mi, że nie mam chwili spokoju,
ani dniem, ani nocą. W niczym nie znajduję przyjemności. A przecież tak bardzo
chcę być dobrym człowiekiem, dobrym Żydem. Czasem wprawdzie zażartuję,
lubię poswawolić, ale nie jestem taki, jak młodzi z jatki, czy furmani z ich tanimi
sztuczkami i wulgarnym językiem. I wiesz przecież, że u mnie w domu rośnie syn,
mój Ariel, oby mi żył i był zdrów, który będzie kiedyś klejnotem w koronie ludu
Izraela. Tak… Dokładnie tak powiedział rabin po tym, jak go przepytał w ostatni
szabas. Dlatego, Joselu, chociażby tylko ze względu na Ariela… – Fiszel głośno
wydmuchał nos i przetarł twarz brzegiem fartucha. Oczy zamgliły mu się i zaczer-
wieniły. – Jednak im więcej spełniam dobrych uczynków, im częściej przesiaduję
u Sary-Lei Szojchetowej i przysłuchuję się jej pouczającym opowieściom, tym
gorzej się czuję.
Nie wspomniał o zdarzeniu z tajemniczym gościem. Swoim domownikom
też przykazał, by nie pisnęli nikomu ani słowem o zaginionych świecznikach,
w obawie, iż wystawi się przez to na pośmiewisko.
– Doszło już do tego – kontynuował – że kiedy jestem pochłonięty gaszeniem
pożaru, wtedy dopiero porządnie rozpala się we mnie jecer-hore , moja prze-
4
klęta żądza grzechu. I… wierz mi lub nie… podczas pożaru widzę wyraźnie
płomienie pogromu… Tak, widzę je jak żywe… i… tylko wtedy czuję, że żyję, i że
życie jest mi drogie. Ale poza tym czuję się martwy wewnątrz… Jestem jak trup
z… z zawieruchą w głowie. Powiedz mi, czym sobie na to zasłużyłem? Jesteś
przecież taki sam. Nie chcę przynieść wstydu mojemu synowi, mojej rodzinie
i jestem wierny mojej żonie. Tak, w moim sercu jestem jej wierny, oby dane mi
było usłyszeć szofar Mesjasza, że jestem. Ale równocześnie dręczy mnie głód
kobiecego ciała, Joselu… I nie chcę skończyć w Gehennie, nie chcę smażyć się
w ogniu Szatana Niszczyciela. Tam nie ma żadnej straży pożarnej… Tam, kiedy
płoniesz, to płoniesz… – Uśmiechnął się krzywo, żałośnie i gorącym szeptem
dodał: – Wierz mi, już sam nie wiem, co jest czym. Może jestem chory, niech Bóg
broni.
– Jesteś zdrowy jak byk – odezwał się w końcu Josel. – To twoje nieszczęście.
– I ciszej, jak gdyby do siebie, dodał: – A także moje.
Słowa Fiszela coś w nim poruszyły. Kiedy go słuchał, przypomniały mu się
migawki jego własnych snów i zimny pot wstąpił mu na czoło. Josel wierzył, że
Fiszel cierpiał. W myślach porównał go z Wacławem Spokojnym i nie mógł się
nadziwić, jak podobni byli do siebie obaj komendanci straży pożarnych i jak każ-
dego z nich ciągnęło, by robić to, co było zgodne z ich naturą. Potem porównał
obu z samym sobą i zaczęło go dręczyć pewne podejrzenie. Może rzeczywiście
chodził po wsiach gnany jakimiś mrocznymi siłami, które nocami trzymały go
4 Jecer-hore – skłonność do zła. 209