Page 215 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 215

– Tak, Jośku – ksiądz powoli pokiwał głową. – Car Mikołaj przygotowuje dekret
             nakazujący wszystkim Żydom przyjęcie chrztu… Wszystkim. Przyszedłem więc
             do ciebie… w imię wielkiej ofiary, którą nasi ojcowie złożyli razem na ołtarzu wy-
             zwolenia polskiej ziemi… naszej świętej matki ziemi, żeby cię prosić… bo cieszysz
             się przecież poważaniem wśród Żydów w Bocianach… żebyś dopilnował, by nikt
             z was nie przeszedł na prawosławie… tylko żebyście przyjęli naszą polską wiarę.
             Wy, Żydzi, wierzycie przecież, że jesteście Narodem Wybranym Boga. My, Polacy,
             wierzymy, że jesteśmy Chrystusem Narodów. Widzisz więc, jak wiele nas łączy –
             my i wy, ukrzyżowani dla chwały Pańskiego Imienia. – Josel aż podskoczył. Był
             tak wstrząśnięty, że nie wiedział, co ze sobą zrobić. Ksiądz uczynił nad nim znak
             krzyża, pokłonił się głęboko, pokornie i dodał: – Moje drzwi są zawsze dla ciebie
             otwarte. Moje ramiona także. Niech będzie pochwalony… – Przez chwilę jeszcze
             stał, milcząc, z rozwartymi ramionami, gotów objąć Josela. Josel odwrócił się od
             niego i szybko wyszedł na zewnątrz.
                 Podczas gdy ksiądz oddalał się powoli w kierunku plebani, połowa Żydów
             z targowiska zgromadziła się wokół Josela. Każdy chciał wiedzieć, o czym ksiądz
             z nim rozmawiał. Josel wpadł we wściekłość i zawołał do nich:
                 – Idźcie i sami go zapytajcie!
                 Przykazał Hindzie Wdowie, by miała oko na jego sklep i pospieszył do rabina.
                 Rabin wysłuchał go uważnie i kilkakrotnie kazał mu powtórzyć dokładnie
             słowa księdza. Potem zwołał zgromadzenie zarządu gminy i posłał gońca do
             rabina w Chwostach z zapytaniem, co wiedziano tam o tej sprawie. Tymczasem
             Żydzi z Bocianów zabrali się za odmawianie psalmów.

                                              4

             Gdy Josel wrócił tego dnia do domu, zastał w nim zgromadzone sąsiadki. W obec-
             ności Binele opowiedziały mu o jej poczynaniach. Załamywały ręce, widząc, jak
             Josel wziął sobie wszystko do serca – i jak wziął córkę „w swoje ręce”.
                 Binele była już dużą dziewczynką, ale w przeciwieństwie do brata, Herszelego,
             wciąż jeszcze krzyczała co sił w płucach, gdy ją coś bolało. Kiedy ojciec zaczął ją
             bić, nie wstydziła się wrzeszczeć tak głośno, że całe Bociany słyszały. Chciała,
             by wszyscy wiedzieli, jakim okrutnikiem jest jej ojciec – ojciec, który bije swoją
             najmłodszą córkę, do tego jeszcze sierotę bez matki. Chciała, żeby spalił się ze
             wstydu.
                 – Niedobry ojciec! Zły ojciec! – wrzeszczała między uderzeniami kańczuka.
                 I Josel istotnie się wstydził – nie przed sztetlem, lecz przed samym sobą
             i przed Rebojne szel Ojlem. Wstydził się tak bardzo, że serce waliło mu jak mło-
             tem i kręciło mu się w głowie. Binele miała zupełną rację. Rzeczywiście był złym
             ojcem. To wszystko była jego wina. Im starsze stawały się dzieci, tym mniej się
             nimi zajmował. A powinno być przecież odwrotnie. W młodych umysłach rodzą
             się wszak zwariowane myśli, szalone pomysły. I czy on, Josel, miał jakiekolwiek   215
   210   211   212   213   214   215   216   217   218   219   220