Page 216 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 216
pojęcie o tym, co działo się w głowie dziewczynki? Jego pozostałe córki zachowy-
wały się wprawdzie jak małe kobietki i były mu pomocą w sklepie oraz w domu,
jednak Binele była inna. Dlaczego? W jaki sposób? Czy był w stanie to zrozumieć,
nie będąc kobietą?
– Kto jest złym ojcem, kto? – Chłostał ją ze złości na siebie samego, rozdraż-
niony zamętem, który zarówno Fiszel, jak i ksiądz wywołali w jego umyśle.
– Ty… Ty jesteś! – wierzgała nogami, ale odpowiadała butnie na pytania.
Josel wpatrywał się swoimi krótkowzrocznymi oczami w to chude, delikatne
ciałko, które wiło się na ławie. Ile takie chuchro mogło wytrzymać? Jak niewiele
siły potrzeba było, by je rozerwać na kawałki, zabić!
Nagle oprócz tego żywego obrazu przed jego oczami, zobaczył w wyobraźni
miasto Częstochowę i masakrę setek… W następnej chwili w jego pamięci
pojawiło się ostre i wyraźne wspomnienie, które nosił w sobie całe życie –
wspomnienie przeżytego w dzieciństwie pogromu w Bocianach. Za każdym
razem, kiedy bił swoje dzieci, obraz ten na nowo stawał przed jego oczami,
jednak tego dnia było to zupełnie nie do zniesienia. Tym razem Josel miał
wrażenie, że to straszne wspomnienie pojawiło się w jego umyśle, by go draż-
nić, by wywoływać pytania: Kto jest zabójcą, kto jest ofiarą? Jednak zamiast
potraktować je jak ostrzeżenie i zaprzestać bicia, Josel poczuł się jeszcze bar-
dziej podjudzony do tego, żeby bić mocniej, by chłostać kańczukiem bez opa-
miętania.
Cóż z tego, że Binele dostawała baty, na które on zasługiwał? Cóż z tego, że
była mu najdroższa, najukochańsza i drżał o nią bardziej niż o inne dzieci? Cóż
z tego, że skrycie pękał z dumy, widząc, jaka była mądra, zaradna, jak rosła,
przeobrażała się? Cóż z tego, że był oczarowany jej twarzą marzepy z różowymi
piegami na policzkach i ukośnymi oczami o rezolutnym spojrzeniu? I co z tego?
Cóż z tego?
Wciąż ją bijąc, przypomniał sobie, jak przed rokiem zdobyła gdzieś parę
drewnianych trepów, nie czekając, aż przyniesie jej jakieś znoszone łapcie ze
wsi lub od któregoś z bogatych klientów. Nie tak dawno znowuż wróciła do domu
w sukience bez dziur. Nigdy jej nie zapytał, skąd ją wzięła. Po co miał pytać?
Wcześniej chodziła w starej halce Marimel, która miała chyba jakieś nadprzyro-
dzone właściwości, bo zdołała odziać po kolei wszystkie pięć sióstr. Przypięła ją
agrafkami do znoszonego kaftana Herszelego – i „wykombinowała” sobie w ten
sposób nowy strój. Jakże więc miałaby nie rozpierać go duma, gdy Binele była
tak sprytna i zaradna?
Dlaczego więc bił ją nadal z taką zaciekłością, podczas gdy o tym wszystkim
myślał? Skąd miała wiedzieć o niebezpieczeństwie, jakie czyhało na jej duszę
w gojskiej wsi? Nie inaczej, tylko sam Asmodeusz kierował jego ręką. Asmode-
usz, który nigdy go nie odstępował i z bliska śledził każdy jego krok. Ponieważ
on, Josel, zasłużył sobie na to, żeby go za siedem kręgów piekła, przez które
216 przechodził na tym świecie, nagrodzono siedmioma kręgami piekła po śmierci.