Page 204 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 204

– Czego beczysz, głupia krowo? To przecież zabawne, kiedy ojciec bije matkę.
           Idź do chałupy, a sama zobaczysz, jaka mama jest wesoła.
              – Nie wierzę ci! – Binele odepchnęła Jadwisię od siebie. – Czy ty jesteś
           wesoła, kiedy ktoś cię bije?
              – Nie – Jadwisia z rozbawieniem pokręciła głową i wyjaśniła: – Ale kiedy będę
           miała własnego męża, też będę wesoła, kiedy będzie mnie bił.
              – Sama nie wiesz co mówisz! Po to ci potrzebny mąż? Żeby cię bił?
              – Nie. Mąż jest mi potrzebny po to, żebym miała bachory. Ksiądz, ojciec
           Stanisław, nie pozwala, żeby dziewczęta miały bachory bez męża. Poza tym
           potrzebuję męża, żebym każdej niedzieli była wesoła i chodziła na tańce. Moja
           mama mówi, że ojciec bije ją, bo wciąż jeszcze ją kocha. Kiedy przestanie ją
           kochać, nie będzie już jej bił i wtedy będzie bardzo źle dla domu i całej naszej
           rodziny. I ja ciągle proszę Pana Jezusa, który powiedział „kochajcie się”, żeby
           nie pozwolił, by ojciec przestał kochać matkę.
              – Ale on… on mógł przecież zabić dziecko w jej brzuchu… – wyjąkała oszo-
           łomiona Binele, wycierając twarz brzegiem sukienki.
              Jadwisia wzruszyła ramionami.
              – No to co? Komu potrzebne to dziecko? Czy nie dosyć ma bachorów ze
           mną, moimi siostrami i braćmi? Z kolejnym będzie tylko więcej pracy dla niej
           i dla nas. Moim zdaniem ten bachor to kara od Pana Jezusa. – Jadwisia z po-
           wagą potrząsnęła głową. – Ale jest nadzieja, że nawet jeśli teraz się go nie
           pozbędzie, to bachor umrze zaraz po porodzie. Może będzie dało się coś z tym
           zrobić.
              Jednak mimo że ojciec Jadwisi bił swoją żonę, Binele lubiła go. Zawsze był
           wesoły i przyjazny. Dzieci się go nie bały i były bardzo z nim spoufalone. Do tego
           miał śmieszne, krzywe wąsy: jednego krótszego, prostego, a drugiego dłuższego
           i podkręconego końcem do góry. Całymi dniami pracował jako parobek na polach
           dziedzica, a kiedy wracał do domu, zabierał się do obrabiania swojego kawałka
           ziemi, zwłaszcza teraz, gdy jego ciężarna żona nadawała się tylko do lżejszych
           prac w domu. Zaprzęgał swoją hałastrę dzieci do pomocy przy kopaniu kartofli,
           pieleniu grządek, albo posyłał je do lasu, żeby nakradły drewna lub torfu.
              Binele wałęsała się wszędzie razem z dziećmi Janka i była mu wdzięczna, że
           mimo iż widział ją między nimi, nic na to nie mówił i nie przepędzał jej.
              Zarówno rodzina Janka, jak i sama Binele uważali za naturalne, że wieczo-
           rami siadała do posiłku razem z nimi. Tutaj wszyscy zasiadali wspólnie do stołu
           każdego wieczoru, a nie tak jak u niej w domu – tylko w szabas. Dostawała paj-
           dę swojskiego, świeżo upieczonego chleba o chrupiącej skórce, posmarowaną
           pysznym masłem, a do tego miskę smakowitego kapuśniaku. Wyglądem – z jej
           rudo-płowymi włosami, które mogła już nad uszami związywać w wymarzone
           warkoczyki, z krótkim, szerokim nosem i policzkami pełnymi piegów – niewiele
           różniła się od pozostałych dzieci. Janek, który zazwyczaj był podchmielony, często
    204    zapominał, kim ona właściwie jest, i nieraz kazał jej odmówić na głos modlitwę
   199   200   201   202   203   204   205   206   207   208   209