Page 205 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 205

przed jedzeniem. Nauczyła się jej szybko i przy odmawianiu żegnała się znakiem
             krzyża razem z wszystkimi domownikami.
                 Kiedy czasami zdarzało się, że Janek zamiast na polach pracował przy samych
             zabudowaniach dworskich, wtedy po wieczerzy – sam posiłek mijał w ciszy, gdyż
             koncentrowano się całkowicie na jedzeniu – opisywał swojej rodzinie cuda, które
             widział „we dworze”: jak stary dziedzic z dziedziczką jadają na tarasie między
             różami, przy iście po królewsku zastawionym stole; co jedzą, jak jedzą, jak są
             ubrani i co mówią. Opowiadał, jak starsi i młodsi panicze oraz panie i panienki
             grają w ogrodzie małymi piłeczkami, odbijając je sobie tam i z powrotem przez
             cały dzień, jak jeżdżą wokół dworskiego ogrodu na zgrabnych konikach, jak
             tańczą eleganckie tańce, podczas gdy ktoś z nich gra na „pianinie”, albo czytają
             w środku dnia książki i gazety – i to jest ich cała praca.
                 Rodzina Janka słuchała z otwartymi ze zdumienia ustami, uśmiechając się
             prostodusznie, a kiedy kończył, zasypywała go konkretnymi pytaniami dotyczą-
             cymi poszczególnych mieszkańców dworu.
                 W Jankowej chałupie bardzo dobrze znano nie tylko imiona wszystkich sy-
             nów i córek dziedzica, lecz także ich charaktery, biografie oraz zawiłe, zawsze
             smutne romanse. Chociaż Janek większą część swoich historii zmyślał, musiał
             bardzo uważać, żeby zgadzały się z „faktami”, które były już znane jego rodzinie
             ze wszystkimi szczegółami.
                 Oprócz modlitwy Binele poznała więc też szybko stosunki rodzinne panujące
             we dworze. Dzięki temu poczuła się, jak gdyby została przyjęta do kręgu zaufania
             i jeszcze bardziej związało ją to z rodziną Janka. Zazdrościła tylko trochę Jadwisi,
             która przechwalała się przed nią, że była zakochana w młodszym paniczu.
                 Pewnego piekącego słońcem popołudnia Jadwisia postanowiła pokazać Binele
             swojego ukochanego, zabierając ją ze sobą na „randkę”. Wybrały się razem boso
             w daleką drogę wąską topolową aleją. Rozgrzany piasek parzył im stopy, a go-
             rący pył smagał spocone policzki. Gdy dotarły w końcu do sztachet ogrodzenia
             dworu, sterczały przy nich przez wiele godzin w piekącym słońcu. Pot spływał im
             po twarzach, podczas gdy zaglądały do ogrodu, wyglądając ukochanego Jadwisi.
             Miały nadzieję, że pojawi się właśnie tu, w pobliżu, i będzie spacerował w swoim
             eleganckim stroju z książką w ręce, a kiedy podejdzie bliżej, serce powie mu,
             żeby uniósł swoje pełne nostalgii oczy i spojrzał w smutne oczy Jadwisi.
                 Szczęście im sprzyjało. Po zachodzie słońca dojrzały ukochanego zbliżającego
             się drogą. Przejechał zaraz obok nich w bryczce i widząc dwie dziewczynki, które
             stojąc na murowanej podstawie płotu, trzymały się sztachet, machnął w ich
             stronę biczem.
                 Jadwisia wyszeptała zduszonym głosem:
                 – Widziałaś, jak na mnie patrzył?
                 – Na mnie też… – wyjąkała Binele. – Zdaje się, że chciał nas przepędzić.
                 – Nie mnie… Może ciebie – wyszeptała rozpromieniona Jadwisia. – Na mnie
             patrzył… a biczem machnął na ciebie.                                 205
   200   201   202   203   204   205   206   207   208   209   210