Page 207 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 207

Poza tym jednak Berek był bardzo sprytnym chłopcem i miał głowę na karku.
             On to właśnie na polecenie swojej matki zaczął śledzić Binele i w ten sposób
             dowiedział się, gdzie tak często znikała.
                Kiedy opowiedział o tym swojej matce, Brońcia dostała ataku spazmów jak na
             pogrzebie. Przy całej swojej zaradności była chorowitą, wymizerowaną kobietą,
             chociaż jej twarz nosiła jeszcze wyraźne ślady dawnej piękności. Jej nogi, które
             kiedyś może były mocne i zgrabne, teraz przypominały parę cienkich ptasich
             nóżek, co sprawiało, że wyglądała jak bocianica, która nie może latać. Na tych
             nogach nosiła ciało, składające się z trzech krągłości: głowy, biustu i brzucha,
             które były poprzykrywane i poowijane licznymi warstwami chust, powiązanych
             pod szyją, wokół pasa i na plecach grubymi węzłami. Zdawało się, że węzły te
             wiązały ją też z ziemią – żeby najsłabszy podmuch wiatru czy też, nie daj Boże,
             najdrobniejsza zła wiadomość nie mogły jej zdmuchnąć.
                Żeby dojść do siebie, Brońcia Płaczka rzuciła wszystko w kąt i pobiegła na
             Pociejów, by odszukać Tojbę-Krejndlę Tukerin, która dorabiała tam sobie trochę,
             sprzedając gorący bób z garnka zawieszonego na sznurku wokół szyi. Usłyszawszy
             nowinę, Tojba-Krejndla o mało nie zemdlała z rozpaczy. Gdy ochłonęła, pospie-
             szyła na róg Pociejowa, by wyczekiwać Pesi Flejtuchy, która lada chwila powinna
             przechodzić tam ze swoim sidurem i wskaźnikiem. Gdy Pesia Flejtucha wysłuchała
             wieści, złapała się za perukę – i to samo zrobiły później inne sąsiadki z ulicy. Bo
             czy każda z nich nie obiecała Marimel przy łożu śmierci, że będzie troszczyć się
             o jej dzieci, a zwłaszcza o Binele, jak o własne potomstwo?
                 A że rzeczywiście czuły się przedstawicielkami Marimel na tym świecie,
             postanowiły razem, że „dalej tak być nie może”. Za każdym razem, kiedy Berek
             lub ktoś inny zauważył marzepę przemykającą chyłkiem za stodołami i płotami,
             łapał ją i prowadził do sąsiadek. One zaś, chociaż tak zmęczone, że ledwo zi-
             piały – chwytały ją za warkoczyki i spuszczały jej solidne lanie, wkładając w to
             całe serce, chociaż zarówno Tojba-Krejndla, jak i Pesia Flejtucha wcześniej ani
             razu Binele nie zbiły. Nawet Brońcia nigdy przedtem nie była tak surowa. Jednak
             w tym przypadku czuły się wyjątkowo zdesperowane. Bijąc Binele, prawiły jej
             kazania i zalewały się łzami, które mogły kamień poruszyć, bo w gruncie rzeczy
             były przecież tkliwymi, serdecznymi kobietami, chociaż dręczonymi i zżeranymi
             przez tysięczne troski i problemy. I kto wie, co stałoby się z dziećmi Josela czy
             z innymi sierotami dorastającymi bez matek – gdyby nie one.
                 Dobre sąsiadki poświęcały się, żeby oszczędzić Joselowi wielkiej zgryzoty,
             jakiej przysporzyłoby mu zachowanie Binele. Bowiem nawet przy całym jego
             szczęściu w handlu we wsiach, nie było mu czego zazdrościć. Pogłoski krążące
             na jego temat w sztetlu podkopywały zaufanie i szacunek, jakimi go dotychczas
             darzono. Mówiono o nim niepiękne rzeczy. Jedynie sąsiedzi z ulicy bronili go boha-
             tersko i chociaż znali szczegóły złośliwych plotek, nie wierzyli ani jednemu słowu.
             Josel nie potrzebował więc jeszcze do tego wszystkiego córki, która dorastała
             między gojami.                                                       207
   202   203   204   205   206   207   208   209   210   211   212