Page 203 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 203

muszą ciężko pracować, ponieważ ludzie nie są jak zwierzęta, dla których Pan
             Jezus przygotował gotowe pożywienie na pastwiskach – dodała, wskazując na
             stojącą w pobliżu krowę, która spokojnie skubała trawę.
                 W Binele rozpętała się burza uczuć. Jej serce ściskało się z bólu, gdy przysłu-
             chiwała się słowom Jadwisi. Inne matki wracały do zdrowia po urodzeniu dzieci
             i jej własna matka też była zdrowa po tym, jak urodziła siostry i brata. Tylko ona,
             Binele, już przy porodzie pewnie za dużo wierzgała i opierała się, sprawiając matce
             ból, ponieważ przyszła na świat nie tylko leniwa, ale też zła – i zamordowała swoją
             własną matkę. Razem z poczuciem winy w jej sercu zagnieździło się pragnienie,
             które nieustannie rosło, rozprzestrzeniało się z gwałtowną siłą – żeby zapełnić
             tę wielką pustkę w pamięci, gdzie brakowało obrazu rodzonej, a nieznanej, ani
             razu niewidzianej matki. Ta tęsknota była tak silna, że Binele ledwo mogła sobie
             z nią poradzić.
                 Od tego dnia Binele patrzyła na Jankową z jeszcze większym podziwem i po-
             magała jej, jak gdyby chciała w ten sposób zadośćuczynić za trudy i cierpienia,
             jakich przysporzyła swojej własnej matce.
                 Był parny, gorący dzień. Słońce miało się już ku zachodowi, gdy Binele po-
             magała Jankowej sprzątać ze stołu po kolacji. Niespodziewanie Janek, ojciec
             Jadwisi, który jeszcze nigdy nie przyszedł do domu trzeźwy, gdyż jego pierwszym
             przystankiem w drodze powrotnej była karczma – zaczął sprzeczać się ze swoją
             ciężarną żoną. Nie trwało długo, jak poderwał się od stołu, złapał Jankową za
             warkocz i zaczął ją mocno bić, najpierw gołymi pięściami, a potem rzemieniem,
             którym przywiązywano psa.
                 Binele była tak zszokowana tym widokiem, że cała izba zaczęła kołysać się
             przed jej oczami. Po chwili rozkrzyczała się, jak gdyby to ona sama dostawała
             ciosy. Chciała się rzucić na Janka i oderwać go od Jankowej, jednak rozchicho-
             tane dzieci złapały ją za ramiona, za sukienkę, położyły ręce na usta i wywlekły
             na zewnątrz.
                Uciekła więc w pole, rzuciła się na trawę i gorzko płakała. Chciała wypłakać
             cały ból, jaki wezbrał w jej sercu, lecz jeszcze bardziej pogrążyła się w rozpaczy
             i zdawało się jej, że w niej tonie. Jaki sens miało dalsze życie na świecie, w którym
             ktoś mógł zadać ból takiej wspaniałej osobie jak Jankowa?
                Po chwili podeszła do niej Jadwisia i usiadła obok na trawie. Był już wieczór.
             Niebo zaciągnęło się ciężkimi chmurami i Binele zdawało się, że zaraz spadnie
             na pole i przydusi ją razem z jej zgnębionym sercem. Nie miała ochoty patrzeć
             na Jadwisię. Czuła się przez nią zdradzona i nie chciała dłużej być jej przyjaciół-
             ką. Do tego jeszcze Jadwisia uśmiechała się do niej, jak gdyby zamierzała się
             z nią drażnić. Binele spojrzała na nią z gniewnym wyrzutem w wilgotnych od łez
             oczach.
                 – Twój ojciec bije matkę, a ty siedzisz tu sobie i śmiejesz się? Odejdź… Idź
             precz ode mnie! – i na nowo wybuchnęła płaczem.
                 Jadwisia zaśmiała się jeszcze głośniej.                          203
   198   199   200   201   202   203   204   205   206   207   208