Page 199 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 199

Jedynie jatka Fiszela Rzeźnika z rzędami martwych, oskubanych kurczaków
             i sztukami mięsa, które zwisały z haków zaraz przy wejściu, nie wyglądała in-
             teresująco, lecz smutno. O wiele większą przyjemność sprawiało przyglądanie
             się żywym zwierzętom, błąkającym się po targu: prosiakom, kurom, gęsiom,
             kaczkom oraz kozom, z którymi przekupki prowadziły odwieczną wojnę, ponie-
             waż zwierzęta lubiły podkradać wystawione na sprzedaż towary i nie można się
             było od nich opędzić.
                 Binele i Jadwisia czuły się, jak gdyby dopiero co przybyły do jakiegoś obcego,
             zaczarowanego miasta i nie wiedziały, na co najpierw skierować wzrok. Wędrowały
             wkoło i paplały każda w swoim języku, porozumiewając się oczami i śmiechem.
                 Binele wyniosła duży kawałek kredy ze sklepu ojca i razem tworzyły „malowan-
             ki” na chodniku przed sklepikami. Nie było to łatwe, ponieważ dorośli spieszyli to
             tu, to tam, i dziewczynki co chwilę przewracały się, popchnięte niespodziewanie
             przez jakiegoś przechodnia, co za każdym razem wywoływało u nich nowy atak
             śmiechu. Kiedy już się tym zmęczyły, uganiały się pomiędzy wozami za zabłąka-
             nymi zwierzętami, wskazując sobie przy tym nawzajem palcami, gdy zauważyły
             kogoś lub coś zabawnego czy dziwacznego.
                 Binele umyślnie trzymała się z daleka od mamy Jadwisi i jej wozu. Nie chciała,
             by Jadwisia zauważyła, jak bardzo ciągnęło ją do tego miejsca na rynku obok
             pompy – w pobliże pięknej chłopki ze złotymi warkoczami przypominającymi
             chałki i wozu drabiniastego pełnego najlepszych na świecie przysmaków. W wy-
             obraźni jednak ciągle widziała, jak mama Jadwisi gładzi ją po głowie i wręcza
             jej trochę białego sera lub twarożku, łyk śmietany albo surowe jajko, by mogła
             sobie je wypić ze skorupki.
                 Gdy skończył się jarmark, Binele powędrowała za drabiniastym wozem Ja-
             dwisi i jej mamy. Tak bardzo ją do nich ciągnęło, jak gdyby była związana z nimi
             jakimś niewidzialnym sznurem. Parę razy przyszło jej do głowy, by pobiec do
             przodu i poprosić chłopkę, żeby jej pozwoliła iść zaraz obok wozu, a może nawet
             zapytać, czy mogłaby wylizać puste bańki i garnki. Wiedziała, że mama Jadwisi
             rozumiała jej język, gdyż słyszała, jak rozmawiała swobodnie w jidysz z żydow-
             skimi klientami na jarmarku. Jednak Binele nie miała dobrych doświadczeń,
             jeśli chodziło o proszenie. Zawsze, kiedy o coś prosiła, odpowiadano jej „nie”.
             Dlatego łatwiej przychodziło jej po prostu wziąć sobie coś, podwędzić, kiedy nikt
             nie patrzył. Teraz jednak nie mogła ryzykować, nie mogła rzucić na szalę czegoś
             tak drogocennego. Co zrobiłaby, gdyby Jadwisia i jej mama ją przepędziły? Czuła
             się przecież tak bardzo i już na zawsze z nimi związana.
                Kiedy Jadwisia i jej mama przyjechały do wsi, Binele trzymała się w jeszcze
             większej odległości od nich. Uważała, że mądrzej było nie rzucać się w oczy
             mamie Jadwisi, gdyż wiedziała już, że matki niezbyt lubiły cudze dzieci, kiedy
             ich nie potrzebowały.
                 Gdy zobaczyła, jak Jadwisia z mamą znikają po drugiej stronie jakiejś bramy,
             podbiegła do płotu i zajrzała na podwórko przez szpary między sztachetami.   199
   194   195   196   197   198   199   200   201   202   203   204