Page 186 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 186

Twarz mężczyzny spochmurniała.
              – Gdyby ich Bóg mieszkał między nimi, wieszaliby go na krzyżu w każdy ponie-
           działek i czwartek. – Odwracając się do Jankewa, zapytał: – A czyj ty jesteś?
              – Hindy, wdowy po sojferze – odpowiedział Jankew. – A wy jesteście reb
           Fajwel Młynarz!
              – Jasne jak słońce! – Mężczyzna usiadł prosto i popędził konia. – A teraz
           zawiozę cię do domu niczym dziedzica, bo inaczej twoja matka będzie się za-
           martwiać i nie zdąży wprawić się w dobry nastrój na czas sederu.
              Jankew ciągle odwracał głowę do tyłu i mierzył wzrokiem, jak daleko odjechali
           już od Stefka i jego kolegów. Z wdzięcznością odezwał się do reb Fajwela:
              – Gdybyście nie nadjechali w porę, moja matka z pewnością miałaby zepsuty
           seder, bo ci szajgece tam za nami zabiliby mnie, czy odegrałbym dla nich Jezusa
           tak, jak chcieli, czy nie… Rozumie pan, reb Fajwelu?
             Reb Fajwel zmierzył go spojrzeniem z ukosa.
              – Jeśli już to rozumiesz, to głowa na twoim młodym karku musi być stara. Jak
           to jest, że już taki mędrzec z ciebie, co? – zapytał, wręczając Jankewowi swoją
           chustkę do nosa, żeby nakrył głowę.
              – Jaki tam mędrzec, reb Fajwelu? – Jankewa rozpierała teraz taka radość,
           że nie mógł powstrzymać potoku słów. – W takim położeniu nie można być
           mędrcem, wierzcie mi. I problem polega na tym, że właśnie wtedy trzeba nim
           być! – Szybko zawiązał cztery supły na rogach chustki reb Fajwela i nakrył nią
           głowę.
              – Co masz na myśli? – zapytał reb Fajwel, przyglądając mu się.
              – Chodzi mi o to, że kiedy własna głowa jest zagrożona, wtedy najbardziej
           trzeba mieć ją na karku. Tylko rzecz w tym, że właśnie w takiej sytuacji łatwo
           traci się głowę. – Nagle spoważniał i dodał: – W ogóle to już najwyższy czas,
           żeby świat znalazł jakieś remedium… Żeby Żydzi znaleźli remedium…
              – Remedium na co?
              – Trzeba coś zrobić… Ten świat – taki, jaki jest – nie jest dobry.
              Reb Fajwel potrząsnął głową i odezwał się cicho, jak gdyby mówił do siebie.
              – Są tacy, którzy coś robią. Wiele się dzieje na świecie. Tylko czy ktoś robi
           też coś dla nas, Żydów – tego nie wiem.
              – Kto coś robi, reb Fajwelu? – Jankew spojrzał na niego z ciekawością. – Nie
           macie czasem na myśli aresztantów, których zsyła się na Sybir?
              – Właściwie to już zrobili, mój przyjacielu. Już jest po wszystkim. Ale kto wie,
           co przyniesie jutro.
              – Co takiego się wydarzyło? Powiedzcie mi, reb Fajwelu, chcę zrozumieć. Już
           wkrótce będę miał bar micwę.
              – Rewolucja. Rozumiesz, co to jest?
             Jankew, zdumiony dziwnym słowem, pokręcił głową.
              – Nie… Co to takiego?
    186       – Cuda na kiju! – zawołał w odpowiedzi reb Fajwel.
   181   182   183   184   185   186   187   188   189   190   191