Page 184 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 184

Szajgece powiązali ze sobą oczyszczone z bocznych gałązek konary w krzyż
           i próbowali położyć go na ramionach Jankewa. Jankew szlochał, szamotał się
           i zrzucał skrzyżowane gałęzie z pleców.
              – Przywiążcie go do niego... Przywiążcie krzyż! Weźcie, tu jest sznur! – dora-
           dzał jakiś rozgorączkowany szajgec.
              Chłopcy przewrócili Jankewa na twarz, wykręcili mu ręce do tyłu i związali
           w nadgarstkach. W końcu udało im się przywiązać krzyż do jego pleców. Stefek
           postawił go z powrotem na nogi i popchnął do przodu. Jankew szedł, przewracając
           się raz po raz w mokrą, błotnistą trawę. Cała scena wyglądała tak realnie, że
           dzieci aż wstrzymały oddech. Wszystkie oczy były mokre od łez. Nawet Stefek
           był poruszony i jego pokryte ognistoczerwonymi pryszczami czoło zmarszczyło
           się z przejęcia.
              – Módl się za nas, Jezusieńku kochany! – dziewczynki padły przed Jankewem
           na kolana, żegnając się. Najmłodsze dzieci płakały coraz przeraźliwiej.
              – Ty nie płacz… Tobie nie wolno płakać… – Bronek podbiegł do Jankewa i idąc
           razem z nim krok w krok, szeptał mu gorączkowo do ucha: – Ty nam wybaczasz…
           Prawda, że nam wybaczasz?
              – Nie! – Jankew szamotał się i gwałtownie kręcił głową.
              – Przebacz nam! – dziewczynka ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi padła
           na kolana u jego nóg i o mało się przez nią nie przewrócił.
              – Przebacz nam! – podchwyciły inne dzieci, klękając przed nim i wznosząc
           do niego złożone dłonie.
              – Nie! Nie! – krzyczał dzikim głosem Jankew.
              – Musisz nam przebaczyć! – Stefek zniecierpliwił się i popchnął Jankewa do
           przodu. – Słyszałeś, co powiedziała Marysia? Musisz nam przebaczyć, bo my
           nie wiemy, co czynimy – I poczęstował go mocnym kopniakiem w siedzenie.
              – Ty wiesz przecież! – wrzasnął zachrypniętym głosem Jankew. – Kopiesz
           mnie!
              – To przebacz nam – Stefek znowu dosięgnął go nogą.
              – Ale ja nie chcę! – Jankew skrzeczał już jak kogut. – Możesz mnie zamor-
           dować, a ja i tak ci nie przebaczę! – Nagle zatrzymał się. – Dobrze! – zawołał
           ochryple. – Chodźcie do lasku i zabijcie mnie!
             Wyrwał się z rąk zaskoczonego Stefka i z krzyżem na plecach puścił się
           pędem przed siebie, biegnąc co tchu. Nie miał już siły płakać i z jego gardła
           wydobywał się teraz tylko ciężki, świszczący oddech. Pędził po błotnistej trawie
           ze związanymi z tyłu rękoma – prosto w stronę brzeziny.
              Dzieci stały przez chwilę osłupiałe, jak gdyby przebudziły się ze snu. Kilkoro
           rozkrzyczało się ze złością:
              – On nie jest dobrym Jezusem! Panu Jezusowi nie wolno tak biec z krzy-
           żem!
              – Chodźcie, złapiemy go! – zakomenderował Stefek. – Zaraz go złapiemy
    184    i będzie musiał być dobrym Jezusem!
   179   180   181   182   183   184   185   186   187   188   189