Page 189 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 189

lepiej, że jeśli ktoś nosi biżuterię na sobie, to nie widzi jej piękna. My za to
             możemy nacieszyć oczy tymi błyskotkami. Poza tym moim zdaniem prawdziwą
             ozdobą człowieka jest raczej jego twarz.
                 Nechla obiema dłońmi potarła policzki.
                 – Co to za, pożal się Boże, ozdoba – ta moja dziobata twarz.
                 Hinda spojrzała ciepło w jej podkrążone i otoczone zmarszczkami oczy.
                 – Za bardzo przejmujesz się twoimi bliznami po ospie, Nechlo. Twarz człowieka
             to też światło, które z niej bije. Twoje marzenia, twoje dobre uczynki i myśli pro-
             mieniują z ciebie. Goje widzą takie światło promieniujące z ich świętych. Wszyscy
             ich święci są namalowani z takimi białymi talerzami wokół głów. Prawdą jest, że
             każdy nosi taki talerz światła lub cienia wokół swojej głowy. Jeśli się na przykład
             dobrze wpatrzysz w twarz reb Sendera, zauważysz, że świeci jaśniej niż tysiąc
             brylantów. Tak samo twarz naszego rabina. Jeśli ktoś jest na to wyczulony, może
             to dostrzec. I twoja twarz, Nechlo, jest w moich oczach bardzo piękna. – Uśmie-
             chając się serdecznie, uścisnęła szorstką, pomarszczoną dłoń przyjaciółki.
                 Nechla poczuła się bardzo podniesiona na duchu słowami Hindy, jednak
             trochę wątpiła w ich szczerość.
                 – Chcesz powiedzieć – przechyliła się w jej stronę, szturchając lekko ramie-
             niem – że ani trochę nie zazdrościsz arendarzowej?
                Hinda uśmiechnęła się szeroko.
                 – Oczywiście, że zazdroszczę. Ale nie żyję tą zazdrością, nie pozwalam,
             żeby mnie zżerała. Daję jej się tylko od czasu do czasu trochę skubnąć – i nic
             więcej. Bo jeśli zacznie się żyć zazdrością, to rozprzestrzeni się w całym sercu
             jak zaraza. Poza tym, jeśli przypatrzysz się arendarzowej, to zobaczysz, że
             też nie jest od niej wolna. Ona zazdrości dziedziczce z dworu, a ta zazdrości
             jeszcze bogatszej dziedziczce i tak dalej. Bo tak samo, jak nie ma granic bo-
             gactwa, tak i zazdrość nie ma granic. A zazdrość idzie ręka w rękę ze strachem.
             Człowiek boi się utracić, co posiada. Dlatego mówię sobie: dobrze jest bied-
             nemu, bo on nie musi się bać, że zbiednieje. Poza tym pieniądze mają taką
             wstrętną właściwość, że zatwardzają serca. – Wzrokiem wskazała Nechli bo-
             ciany, które krążyły ponad placem targowym. – Wszystko, o co proszę Rebojne
             szel Ojlem – dodała – to żeby troszczył się o mnie tak samo, jak troszczy się
             o te bociany. To chyba żadna wielka chucpa, by Go o to prosić? Jak myślisz,
             Nechlo?
                W tej chwili spostrzegły obie Josela Obeda, wychodzącego z jego uliczki wraz
             z synem Herszelem u boku. Nechla szturchnęła Hindę łokciem i mruknęła pod
             nosem:
                 – Widzisz tego obłudnika w jego paradnym ubraniu? Nawet kapoty nie raczył
             oczyścić z wapna i kredy na święto…
                Hinda przygryzła usta. Słowa Nechli ukłuły ją w samo serce. Minęła długa
             chwila, zanim zdołała się przemóc i odezwała się:
                 – To przecież żadne wapno czy kreda. Materiał jest po prostu tak cienki,   189
   184   185   186   187   188   189   190   191   192   193   194