Page 191 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 191
– Więc uważasz już też, że jestem kłamczuchą, tak? – Nechla skoczyła na
równe nogi i wyciągnęła spod Hindy poduszkę.
Hinda tak się rozszlochała, że nie mogła ruszyć się z miejsca, a gdy w końcu
zdołała wstać, Nechla była już u siebie w domu. Hinda odczekała jeszcze chwilę,
aż udało się jej opanować łzy, po czym podeszła do swoich córek, które bawiły
się na placu targowym, wzięła je za ręce i odeszła z nimi w kierunku swojej ulicy.
Jankew dostrzegł z daleka, że matka z siostrami zmierzają w stronę domu
i zawołał Szolema. Może był już czas na posiłek? Ostatnio zaczął rosnąć jak na
drożdżach i przez cały Pesach dokuczał mu głód.
Bracia ruszyli w drogę powrotną, zachowując dystans między sobą a matką.
Jankewowi huczało w głowie od wszystkiego, czego nasłuchał się, spacerując
pomiędzy chasydami w parku. Wydawało mu się, że tego dnia po raz pierwszy
zrozumiał, jak bardzo różnili się między sobą chasydzi – zwolennicy jednego re-
bego od zwolenników innego. Nigdy wcześniej też nie czuł się tak dumny z tego,
że był potomkiem rebego z Warki. W taki dzień jak ten, nie sposób było nie wie-
rzyć w to, że warecki rebe miał rację, twierdząc, że człowiek jest w swej istocie
świętym naczyniem pełnym miłości. W taki doskonały dzień Pesach, kiedy cały
sztetl odpoczywał przytulony do łona Wszechmogącego, musiało się zapomnieć
o wszystkich trudach, o wszystkich ciemnych stronach życia. Gdzieś głęboko,
w głębi duszy czuł, że wciąż jeszcze biegnie, wciąż ucieka przed szajgecami,
którzy ścigali go poprzedniego dnia, dziś jednak wzbraniał się przed tym, by
myśleć o tym zdarzeniu jak o czymś, co wydarzyło się naprawdę.
Teraz, w drodze do domu, zarzucał Szolema pytaniami. Szolem, jak leżało
w jego naturze, odpowiadał krótko, lecz tak jasno i przystępnie, że Jankew był
zadowolony z każdej odpowiedzi i nie musiał o nic dopytywać. Gdy przechodzili
obok miejsca, gdzie poprzedniego dnia wysiadł z bryczki reb Fajwela, przypomniał
sobie nagle słowo, którego użył młynarz, a które utkwiło mu w pamięci.
– Powiedz mi, Szolemie – podniósł głowę, zwracając się do brata – co znaczy
słowo „werwolucja”.
Szolem spojrzał na niego kątem oka.
– Co takiego?
– Werwolucja. Reb Fajwel Młynarz o tym mówił… że to dzieje się gdzieś na
świecie, ta… werwolucja.
Szolem zastanowił się chwilę.
– Pewnie miał na myśli rzezie w Kiszyniowie, Żytomierzu, Białymstoku czy
w Siedlcach i innych miastach.
– Jakie rzezie? Co zarzynano?
– Pytaj lepiej: kogo zarzynano. Żydów. Kogóż by innego? U nie-Żydów nazywa
się to pogrom. To pewnie jedno i to samo, co ta… Jak powiedziałeś?
Jankew nie odpowiedział. Jego wyobraźnię wypełniły makabryczne obrazy,
mieszając się z wyraźnymi naraz wspomnieniami przeżyć, których doświadczył
zaledwie poprzedniego dnia.