Page 179 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 179

przestępstwem. Tak świat mści się na tych, którzy próbują zburzyć jego ustalony
             porządek… – Reb Sender westchnął głęboko. – Mówi się, że dzikie szaleństwo
             opanowało setki tysięcy… Między tymi nieszczęsnymi są też nasze dzieci… Niech
             Bóg nas broni przed tym, co jeszcze może się wydarzyć…
                Głos reb Sendera załamał się, lecz Jankew już go nie słyszał. Przypatrywał
             się w napięciu ciągnącej w stronę szerokiej topolowej alei kolumnie. Zardzewiałe
             kajdany pobrzękiwały, gdy pochylone sylwetki aresztantów brnęły przez błotni-
             sty śnieg. Z obu stron drogi chyliły się przed nimi na wietrze ośnieżone gałęzie
             kwitnących kolorowo bzów i drzew wiśniowych. Żandarmi, którzy trzymali końce
             łańcuchów, też szli pochyleni, brodząc w błocie. Z daleka nie różnili się niczym
             od skazańców, z którymi połączył ich los. Jankew współczuł im tak samo, jak
             prowadzonym przez nich więźniom.
                 Nagle jeden z maszerujących zaczepił nogą o kajdany na nogach swojego
             towarzysza i obaj przewrócili się w błoto, pociągając za sobą pozostałych,
             skutych tym samym łańcuchem aresztantów razem z żandarmem. Żandarm
             zaraz skoczył na równe nogi i śmiejąc się, poszturchiwał skazańców bagnetem.
             Dwaj wstali, lecz pozostali jeszcze bardziej zaplątali się w łączący ich łańcuch
             i z powrotem pociągnęli w dół stojących. Żandarm przestał się śmiać. Szydził
             z poprzewracanych ciał, kopał je butami i szturchał kolbą karabinu.
                 – Ja też będę buntownikiem! – wykrzyknął Jankew i wybiegł ze sklepiku reb
             Sendera.
                Z rozwianymi połami chałatu  i trzepoczącym na wietrze tałes kutn pędził
                                         14
             w kierunku kolumny więźniów. Czapka razem z jarmułką co rusz spadały mu
             z głowy. Zawracał, podnosił je i zmoczone nakładał z powrotem, po czym zaraz biegł
             dalej. Nie mógł znieść widoku żandarma kopiącego ciężkimi butami bezbronne
             ciała. Trzeba było pomóc tym dwóm leżącym na ziemi, na samym dole, żeby
             wstali, a wtedy cała grupa będzie mogła się podnieść.
                 Już tylko parę kroków dzieliło go od kolumny aresztantów. Ze wszystkich stron
             zbiegli się szajgece i stojąc na skraju drogi, przyglądali się szamoczącym się
             w błocie ciałom. Jankew znał ich wszystkich. Zbliżył się do swojego przyjaciela
             Bronka, syna Mańki Praczki, który ssąc nerwowo młodą gałązkę, przypatrywał
             się szeroko rozwartymi, smutnymi, niebieskimi oczami rozgrywającej się przed
             nim scenie.
                 – Chodźcie, pomożemy im wstać! – zawołał zasapany do Bronka i pozostałych
             chłopców.
                 Szajgece uśmiechnęli się tylko niepewnie, a Długi Stefek, najstarszy z nich,
             tyczkowaty chłopak z czerwonymi pryszczami na twarzy, któremu brakowało
             dwóch przednich zębów, poświstując przez szczerbę, powiedział:



             14   Chałat – inaczej kapota, długi płaszcz noszony przez religijnych Żydów, zwłaszcza w Europie
                Wschodniej.                                                       179
   174   175   176   177   178   179   180   181   182   183   184