Page 13 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 13

głową. I tak razem miną chrześcijański cmentarz i potem – nie przyrównując –
             cmentarz żydowski. Wtedy bociany zaczną klekotać i obudzą umarłych, a dzień
             ten nie będzie tylko początkiem pory ciepłej, ale dniem zmartwychwstania
             i zbawienia.
                Faktem jest, że wszystkie pokolenia chederowych chłopców zwykły zajmować
             się dywagacjami: czy dla zmarłych gojów też nastanie dzień zmartwychwstania,
             czy Mesjasz zostawi ich, aby dalej gnili w ziemi? A co uczyni z żyjącymi goja-
             mi? Czy też ich wybawi, jeśli nie ze względu na dobre uczynki wobec Żydów,
             to mając na uwadze ich pozytywny stosunek do bocianów, które przywiodły
             Mesjasza do miasteczka? I o ile z dorosłymi nie można było dojść do żadnego
             konsensusu w tej sprawie, o tyle sami chłopcy rozwiązywali tę kwestię w zależ-
             ności od tego, czy akurat byli na wojennej ścieżce z nieżydowskimi urwisami,
             czy też nie.
                 Najlepszą rozrywką dla mieszkańców miasteczka było obserwowanie, z tro-
             ską o pomyślność domowego ogniska, jak bociany budują gniazda na dachach.
             Filozofowano przy tym, porównując ludzkie i ptasie życie rodzinne. Przede
             wszystkim był to temat dla kobiet, zarówno Żydówek, jak i gojek. Niejedna
             z nich przygotowywała wiązkę dobrej słomy z gałązkami, żeby bociany nie
             musiały kłopotać się szukaniem budulca. A kiedy samica znosiła jaja, niektóre
             gospodynie, w geście zwykłej solidarności, wysyłały swoje dzieci na pobliskie
             mokradła, żeby nałapały żabek, kijanek, ślimaków i dżdżownic dla „położni-
             cy”. Nie były bowiem pewne, czy samce bocianów mają w tej sytuacji więcej
             zrozumienia dla swych partnerek niż ludzcy przedstawiciele rodzaju męskie-
             go. I ta opieka trwała zarówno, kiedy samica składała jaja, jak i przez cały
             miesiąc, kiedy ona i samiec je wysiadywali. To samcze współwysiadywanie jaj
             postrzegane było jako przejaw męskiego lenistwa. Cóż złego było natomiast
             leżeć w połogu, w tym wypadku: siedzieć w połogu – jeśli znosiło się bóle
             porodowe?
                 Potem obserwowano, jak młode bocianki wypuszczają się z rodzicami na
             swój pierwszy lot. Piszczano wtedy z radości, ale zaraz potem wracały zwykłe
             zmartwienia. Bociany znów stawały się częścią panoramy miasteczka i ledwo
             się na nie zwracało uwagę – chyba że wybuchał pożar, czy nadchodziła burza
             albo gradobicie.
                 Technikę ratowania bocianów w czasie pożarów opracowały i żydowskie,
             i nieżydowskie straże pożarne, które skupione były w odrębnych stowarzysze-
             niach, z osobnymi końmi, wozami, beczkami i wiadrami, ale zwykle ogień gasiły
             wspólnie. Trzeba było do tego używać długiego drąga z hakiem, teoretycznie,
             ponieważ prawie nigdy go nie stosowano. Były bowiem ważniejsze rzeczy, o ja-
             kich trzeba było pamiętać w czasie pożaru, niż drąg z hakiem, czy nawet same
             bociany. Domy w miasteczku były drewniane, dachy słomiane, i latem, kiedy
             panował upał, wystarczyła iskra, podmuch wiatru, a z najmniejszego płomyka
             w mgnieniu oka mógł się rozprzestrzenić pożar niczym zaraza. Była jedna zaleta   13
   8   9   10   11   12   13   14   15   16   17   18