Page 15 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 15

się na wykup tak samo, jak na żydowskie cele, i pomagali wyratować biedaka.
             Z drugiej strony, z pomocą znajomych wśród chłopów, można było wpływać na
             naczelnika, aby nazwisko jakiegoś żydowskiego mężczyzny przesunąć na listach
             poborowych o kilka lat. A w czasie suszy albo pomoru bydła, kiedy chasydzi na
             drodze do swojego rebego w krytych wozach mijali chałupy stojące wzdłuż sze-
             rokiej alei topolowej – z ich progów chłopi zwykli byli wołać: „W imię Boga, nie
             zapomnijcie poprosić pana cadyka  o deszcz. Proście o cud też dla nas!”.
                                           17
                 Ale nawet jeśli utrzymywano ze sobą dobre stosunki, to w niedzielne poranki,
             podobnie jak w inne święta chrześcijańskie, gniewano się. Przejawiało się to tym,
             że Żydzi chowali się wówczas, niczym myszy w dziurach, a goje opanowywali
             Bociany. W te dni żydowski strach szerzył się automatycznie, z przyzwyczajenia.
             Od pokoleń Żydzi opanowali do perfekcji sztukę zamartwienia się na zapas
             i generalnie nie mylili się. A choć w Bocianach istniało wielkie prawdopodobień-
             stwo, że te obawy są nieuzasadnione, to jednak serce biło z trwogą, gdy dzwon
             kościelny obwieszczał czas świąteczny.
                A cóż w tym dziwnego? W te dni miejscowi goje, jak i ci z okolicznych wiosek
             i pobliskiego klasztoru, znajdującego się na granicy dzielnicy nieżydowskiej,
             zalewali wszystkie uliczki aż do rynku, ciągnąc w procesjach ze świętymi obra-
             zami. Chóralne śpiewy i dym kadzidlany przenikały swojskie powietrze, czyniąc
             je obcym. Później ten uwznioślony i oczadzony tłum niczym lawina wylegał z ko-
             ścioła i rozpraszał się po mieście, zajmując park, rynek, teren wokół zamkniętych
             straganów na Pociejowie. Szybko objawiały się butelki monopolki , wyciągnięte
                                                                   18
             spod świątecznych pazuch. Zaczynano od podrygiwania, a kończono na bójce…
             Czy można było być takim frajerem, aby nie walić w drzwi oraz bramy drągami
             i prętami, żeby nie próbować rozwalić okiennic, szczególnie tych „złych” żydow-
             skich domów, które stały w centralnych częściach miasteczka, w których ta oto
             „zabawa” przebiegała?
                Ale poza takimi „małymi” incydentami, które wydarzyły się parę razy od
             wielkiego pogromu po śmierci cara Aleksandra II, nie można było użalać się
             w Bocianach na nic. Raz taki „pogromik” miał miejsce z powodu niewyjaśnionej
             śmierci chłopca chrześcijańskiego, drugi raz – po płomiennym kazaniu księdza,
             trzeci – po jakichś chrzcinach, innym razem – po weselu, a jeszcze innym – po
             pogrzebie, gdy podpite towarzystwo musiało się trochę rozerwać.
                 Zasadniczo samo miasteczko było, jak to się mówi, wolne od gojów. Kościół
             na rynku, w samym centrum miejscowości, miał w rzeczy samej po prawej stro-
             nie plebanię, a z lewej kamienicę naczelnika, gdzie mieszkali strażnicy, tu też



             17   Cadyk (z hebr. sprawiedliwy, zwany też rebe) – otaczany czcią charyzmatyczny przywódca chasy-
                dyzmu, któremu przypisywano dar uzdrawiania i rozwiązywania różnorodnych problemów społecz-
                ności, nawet czynienia cudów.

             18   Monopolka (pot.) – wódka kupowana w sklepie, w odróżnieniu od samogonu pędzonego nielegalnie.  15
   10   11   12   13   14   15   16   17   18   19   20