Page 177 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 177

Hinda posłała Jankewa do reb Sendera. Chciała upewnić się, że reb Sender
             nie będzie tego dnia marnował czasu i zaraz po modlitwie przyjdzie do miesz-
             kania na poddaszu, żeby razem z nią i jej dziećmi zasiąść do sederu, jak zwykł
             to czynić każdego roku od śmierci jej męża.
                Jankew wykorzystał tę okazję, by szybko „przycisnąć do muru” starego ka-
             balistę i zadać mu parę trudnych pytań.
                 Właściwie wręcz palił się do tego, by opowiedzieć reb Senderowi o przyby-
             szu, którego widział i słyszał u Fiszela Rzeźnika. Zniknął on bez śladu zaraz
             następnego dnia, a razem z nim – para srebrnych świeczników żony Fiszela.
             Najwidoczniej ów dziwny gość wprowadził w czyn to, co głosił, a mianowicie
             nieuczciwość i kradzież. A może był po prostu zwykłym złodziejem, który udając
             cadyka, zabawił się kosztem bogatego amoreca Fiszela, żeby dostać się do jego
             domu. Jednak było coś w tym, co mówił ten obcy. Jego słowa utkwiły w pamięci
             Jankewa i nie dawały o sobie zapomnieć, dlatego też pragnął, żeby ktoś mu je
             wyjaśnił… wytłumaczył… Nie mógł jednak nawet o tym wspomnieć, ponieważ
             był związany przysięgą milczenia, którą złożył Arielowi.
                 Dlatego też, chcąc nie chcąc, wytoczył swój zwykły arsenał pytań dotyczących
             biedy i bogactwa i w końcu zapytał reb Sendera:
                 – Jeśli Rebojne szel Ojlem doświadcza tego samego, co człowiek, to musi też
             przecież zaznawać ubóstwa i głodu. Ale jak ten, który wszystko posiada, może
             jednocześnie być biedny i cierpieć głód?
                Reb Sender odpowiedział z miejsca opowieścią Baal Szem Towa o potężnym
             królu, który mieszkał w pałacu o stu komnatach z kryształu, czystego srebra
             i złota. Tron tego króla zbudowany był z rzadkiego kamienia i z drzewa żywicz-
             nego, a wokół niego skrzyły się najrozmaitsze skarby, jakie tylko można sobie
             wyobrazić. We wszystkich kątach pałacu rozsiane były drogocenne kamienie.
             I tak, pośród tego bogactwa, król ten przyjmował swoich gości, którzy przez całe
             swoje życie robili wszystko, by tylko móc przybyć przed jego tron i chociaż raz
             zobaczyć jego królewskie oblicze.
                 – Rozumiesz? – Oczy reb Sendera zapłonęły ciepłym blaskiem. – Goście,
             którzy przekraczali próg tego pałacu, nie wiedzieli, co najpierw podziwiać. Zapomi-
             nali, po co przybyli, i spieszyli zbierać do toreb skarby, które leżały porozrzucane
             dookoła. Można było brać, ile się chciało, więc mieli tyle do zebrania i musieli
             przejść przez tak wiele komnat w poszukiwaniu coraz to drogocenniejszych
             przedmiotów, że nigdy nie docierali przed oblicze króla… Jedynie nieliczni spośród
             nich – a było ich tak niewielu, że można policzyć na palcach jednej ręki – kiedy
             przybyli do pałacu, spieszyli zaraz przez komnaty, prosto przed siebie, nie patrząc
             na lewo czy prawo. Biegli jak szaleni – aż zobaczyli oblicze króla w całej jego
             chwale. Potem dopiero, gdy rozejrzeli się wkoło, zobaczyli, że nie ma żadnego
             pałacu, żadnych komnat, żadnych skarbów… Że biedny nie jest biedny, a bogaty
             nie jest bogaty. I że nie ma żadnych podziałów. A on… – król – jest tak blisko
             jak własny oddech… A nawet jeszcze bliżej. Ponieważ i król, i jego gość dzielą   177
   172   173   174   175   176   177   178   179   180   181   182