Page 170 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 170

Miała na głowie dom i sklep. Dobrze radziła sobie zarówno z kupowaniem, jak
           i ze sprzedawaniem towarów, a rachować potrafiła jak mężczyzna. Można powie-
           dzieć, że chociaż głowę trzymała w chmurach, stopami stała twardo na ziemi.
              Różniły się też tym, że Sara-Lea była albo markotna i przygaszona, albo prze-
           sadnie rozradowana, podczas gdy nastroje Hindy były bardziej zrównoważone.
           Czasem lubiła się wypłakać, czasem pośmiać, lecz zawsze z umiarem. Kochała
           śpiewać, a nawet wygłupiać się, układając zabawne rymy. Nie wstydziła się szukać
           u innych pocieszenia i sama potrafiła dodawać otuchy jak matka. Dlatego też
           prawdomówna na ogół Nechla udawała, że rozumie jej dziwaczne zapatrywa-
           nia w kwestii demonów, chociaż budziły w niej podejrzenie, że Hinda być może
           postradała zmysły. Wszystko, byle tylko zachować ich przyjaźń.
             Jankew przysłuchiwał się ich rozmowie, leżąc na swoim sienniku, i oczywiście
           przyznawał w duchu rację matce. Mimo to uważał, że było też trochę prawdy
           w tym, co mówiła Nechla. Był przekonany, że demony były niewidzialne, lecz
           równocześnie często dostrzegał je przecież w twarzach ludzi, których na co dzień
           spotykał. Wszystko to zwiększyło jeszcze zamęt, który wywoływały w jego głowie
           wątpliwości dotyczące kwestii dobra i zła.

                                           2

           Tego roku Jankew spotykał się często z Arielem, synem Fiszelego Rzeźnika. Coraz
           większą sympatią darzył tego krzepkiego chłopca o okrągłej, szczerej twarzy.
           Ariel był bezpośredni i serdeczny, a przy tym bardzo zdolny i chociaż odczuwał
           z tego powodu dumę, nie był zarozumiały, lubił żartować i płatać figle. Cechowa-
           ła go też pewność siebie i odwaga, a po ojcu odziedziczył niezaspokojony głód
           wszystkiego, co pobudzało zmysły.
             Tej wiosny, kiedy Jankew odkrył, że Ariela dręczyły podobne rozterki jak jego
           samego, zaczęło go jeszcze bardziej ciągnąć do przyjaciela. Gdy spotykali się
           wiosennymi wieczorami, które stawały się coraz dłuższe i jaśniejsze, wędrowali
           za miasteczko i spacerowali ustronnymi zaułkami. Sponad płotów nachylały się
           nad nimi kwitnące drzewa, jak gdyby przysłuchiwały się rozmowom chłopców
           o uczciwości i sprawiedliwości. Kiedy z nieba spadał wiosenny deszcz, przemo-
           czeni do suchej nitki wpadali do domu Ariela. Wewnątrz było ciepło, gdyż ze
           względu na matkę Ariela cierpiącą na „chorobę bogaczy”, reumatyzm, wciąż
           jeszcze palono tu w piecu.
              Chłopcy zamykali się w małym pokoiku Ariela, suszyli ubrania na ciągnących
           się wzdłuż belek rurach pieca i zasiadali do „studiowania” – to znaczy kontynu-
           owali swoje niekończące się rozmowy o „poważnych sprawach”.
              Ariel, błyskotliwy uczeń reb Szapselego Mełameda, był przez własną rodzinę
           traktowany niczym sam Bóg. Nikt nie śmiał podnieść na niego głosu. Ojciec,
           Fiszel Rzeźnik, widział w swoim synu własną „kartę przetargową”. Był przekona-
    170    ny, że dzięki Arielowi większość jego grzechów będzie mu w przyszłym świecie
   165   166   167   168   169   170   171   172   173   174   175