Page 166 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 166

Gdy Hinda musiała się przed kimś wypłakać, nie biegła do reb Sendera Kaba-
           listy, ponieważ potrzebowała kobiecego współczucia. Nie szukała też pocieszenia
           u Mańki Praczki, której ostatnio unikała. Bardzo nieswojo czuła się w obecności
           komendanta straży ogniowej, Wacława Spokojnego, i martwiło ją, że nie miała
           ani jednego żydowskiego sąsiada. Zaczęła wierzyć, że każdy trochę bliższy
           kontakt z nie-Żydami musiał w końcu doprowadzić do jakichś niebezpiecznych
           rezultatów. Mańkę lubiła wprawdzie tak samo jak wcześniej, była jednak prze-
           konana, że Żydówkę może tak naprawdę zrozumieć tylko inna Żydówka. Z tego
           też powodu pokrewną duszą, która dodawała Hindzie otuchy, była Dziobata
           Nechla.
              Nechla poza innymi zaletami miała i tę, że łatwo przyzwyczajała się do nie-
           szczęść. Niczego nie roztrząsała i nie pozwalała, by zadręczały ją troski. Oprócz
           tego była porywcza. Gdy coś się jej nie podobało, od razu mówiła o tym szczerze
           i nie przebierając w słowach, po czym zaraz zapominała o całej sprawie. Rzadko
           płakała i jedyne, co mogło ją poruszyć do łez, to poczucie osamotnienia, które
           nachodziło ją czasem podczas święta Purim lub jakiś piękny nigun.
              Nechla powiedziała dokładnie to, co Hinda chciała usłyszeć:
              – Skoro masz dzieci, oby były zdrowe, to po co ci jeszcze mąż na głowie?
           Oczywiście, kiedyś w końcu będziesz musiała wyjść za mąż, ale odłóż to na
           później. Czy się pali? Powiedz reb Menaszelemu, żeby z Bożą pomocą potrudził
           się do ciebie z lepszymi partiami. Nie jesteś przecież byle kim… Co za pożytek
           z twojego wspaniałego pochodzenia, kiedy nawet sobie nie poudajesz, że jesteś
           wybredna?
             Hinda zaczęła więc udawać, że nie zadawalają ją partie, które proponował
           reb Menaszel, nie przestając przy tym popłakiwać. Reb Menaszel dał jej do
           zrozumienia, że im dłużej będzie czekała, tym gorsze będzie miał dla niej propo-
           zycje, ponieważ „czas nie stoi w miejscu” i taka młoda kobieta jak Hinda może
           wprawdzie łatwo znaleźć odpowiedniego kandydata na męża, ale już dla młodej
           kobiety z czwórką dzieci jest to trudniejsze niż dla bezdzietnej kobiety w średnim
           wieku. I choć wspaniałe pochodzenie rzeczywiście jest ważne, to jednak gdy
           nie ma się ani kopiejki posagu, nie liczy się ono w dzisiejszych czasach tak, jak
           niegdyś. Reb Menaszel dodał też, że nie zadawałby sobie takiego trudu, gdyby
           rodzina Hindy nie zasypywała go listami i gdyby on sam nie był jej szczerym,
           dobrym przyjacielem. Chciał zadbać o to, by Hinda urządziła dobry, porządny
           dom dla siebie i dzieci. Do tego jej mąż nie byłby przecież byle kim, lecz „takim
           a takim” wdowcem, dobrze sytuowanym, wareckim chasydem z udanymi dziećmi,
           oby żyły długo, które rodzina Hindy na pewno z przyjemnością pozna.
              Tymczasem dzieci Hindy zauważyły, że za każdym razem kiedy ten dobry
           przyjaciel, reb Menaszel Szadchen, przychodził do niej z wizytą, matka wysyłała
           ich wszystkich z domu, a kiedy wracały – jej twarz była zawsze zapłakana.
              Szolem połapał się w końcu, o co chodzi i wyszeptał Jankewowi na ucho:
    166       – Reb Menaszel namawia mamę, żeby wyszła za mąż, a ona nie chce.
   161   162   163   164   165   166   167   168   169   170   171