Page 164 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 164

– A skąd wiesz, że nie może?
              – Widzę przecież.
              – Nic nie widzisz.
              – A więc może, ale nie chce? To w takim razie Rebojne szel Ojlem jest jak
           Asmodeusz i między nimi dwoma nie ma żadnej różnicy – Jankew zaczerwienił
           się. Teraz już oczekiwał, że reb Sender rozzłości się na niego.
              Reb Sender jednak tylko posmutniał. Zaciągnął się fajką, westchnął i cichym,
           zmęczonym głosem wyszeptał:
              – Widzisz… Problem istnienia zła jest istotnie trudny do pojęcia, ponieważ
           człowiek jest tylko człowiekiem… Gdy ktoś ogromnie cierpi, ma przed sobą dwie
           możliwości: albo popadnie w całkowite otępienie, albo jego umysł stanie się
           klarowny, gładki niczym zwierciadło, w którym może wszystko zobaczyć i wtedy
           nie odczuwa już więcej cierpienia… nie potrzebuje więcej żadnych wyjaśnień.
           I tylko od kogoś takiego można dowiedzieć się dokładnie, jakie są źródła dobra
           i zła oraz jak do tego wszystkiego doszło. Ale kto może kogoś takiego zrozumieć?
           Tylko ktoś, kto osiągnął taki sam poziom. Jednak ten, kto cierpi tylko trochę, ten
           nic nie rozumie… stawia pytania i nie znajduje na nie odpowiedzi.
              – Ale ja nie chcę cierpieć! – zawołał Jankew. – I nie chcę, żeby mama mu-
           siała… Już dość się nacierpiała!
             Reb Sender pogrążył się w milczeniu. Jankew zaczął bawić się w roztargnieniu
           kostkami mydła, budując z nich na stole dziwaczne konstrukcje. Nagle wpadł
           mu do głowy znakomity pomysł: będzie pomagał matce, sprzedając papierosy
           młodym mężczyznom w bejt midraszu! Wpatrywał się w reb Sendera szeroko
           rozwartymi oczami. Nie miał wątpliwości, że to on właśnie zasiał w jego głowie ten
           znakomity koncept. Westchnął z ulgą, entuzjastycznie podziękował reb Senderowi,
           potrząsając jego ręką w górę i w dół niczym wajchą pompy, po czym wybiegł ze
           sklepiku w wyśmienitym, świątecznym nastroju przed nadchodzącym szabasem.
              Chociaż żydowskiemu dziecku nie wolno w szabas niczego planować, Jankew
           nie potrafił się powstrzymać i przez cały dzień rozmyślał, jak zabrać się za interes.
           W końcu nie wytrzymał i zwierzył się ze swojej tajemnicy matce.
              Hinda bardzo się zdenerwowała.
              – Wielkie nieba! – zawołała. – Niech mnie Bóg broni, żebym na to pozwoliła.
           Nawet bar micwy jeszcze nie miałeś. Masz siedzieć w chederze i uczyć się. Do
           tego jesteś przecież jeszcze dzieckiem, a dziecko musi się też bawić i choć tro-
           chę przebywać na świeżym powietrzu. Później w życiu nie jest łatwo. Jankewie,
           skarbie, nie zrobisz tego matce. Te parę kopiejek, które zarobisz, będą mnie
           kosztowały morze łez… – I rozszlochała się.
              Jankewa paliło poczucie winy, że doprowadził ją do płaczu w szabas.
              Od jakiegoś czasu Hinda chodziła podenerwowana i przygnębiona, jak gdyby
           nękały ją koszmary, chociaż zdarzały się też chwile, kiedy była całkiem dobrze
           usposobiona i zdawała cieszyć się z przedwiosennych dni. Jej nastrój pogorszył
    164    się, gdy zaczął ją nachodzić reb Menaszel Szadchen. Rodzina również nie dawała
   159   160   161   162   163   164   165   166   167   168   169