Page 161 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 161
– A któż to przyszedł? Reb Jankew! – Wyciągnął swoją bladą, prawie przezro-
czystą dłoń ponad stołem i kiedy Jankew się do niego zbliżył, przyciągnął go do
siebie. – Z jakim to pytaniem przychodzisz znowuż, by wytrącić mnie z równowagi,
co?
Jankew przyglądał się, jak reb Sender wyrwał z brody srebrny włos i założył
nim stronę, gdzie skończył czytać, a następnie zamknął księgę, odsunął ją od
siebie i zapalił swoją fajkę. Od samego reb Sendera wiedział, że nie była to zwykła
fajka, ponieważ skrywała w sobie magiczną tajemnicę. I rzeczywiście było coś
niezwykle pięknego w tym, jak żarzyła się teraz pośród ciemności sklepiku, za
każdym razem, gdy reb Sender zaciągał się.
– Widzę iskry! – zawołał Jankew, zbliżając palec do żarzącego się tytoniu.
Reb Sender złapał go za rękę.
– Ostrożnie, oparzysz się. Przy ratowaniu iskier, iskier świętości, trzeba bardzo
uważać, żeby się nie poparzyć – powiedział cicho, uśmiechając się. Fajka była
zawsze pierwszym tematem ich rozmów.
– A skąd iskry świętości biorą się w śmierdzącym tytoniu? – zapytał Jankew,
naśladując dla żartu zaśpiew, z jakim recytuje się Gemarę. Reb Sender był gotów
mu odpowiedzieć, lecz Jankew go uprzedził: – Wiem! Wiem! Iskry świętości mogą
znajdować się w najbardziej nieczystych rzeczach. Ale ja chcę wiedzieć, skąd się
tam biorą!
– A ja nie chcę ci tego powiedzieć, co? – mruknął z zadowoleniem reb Sender.
– Jeszcze nie – poprawił go Jankew. – Obiecaliście, że po mojej bar micwie,
jeśli Bóg pozwoli!
– Prawda. Pytanie tylko – kiedy po twojej bar micwie…?
– Zaraz po… a nie dziesięć lat później!
Zamiast mu odpowiedzieć, reb Sender zamieszał zardzewiałym gwoździem
tytoń w fajce, zaciągnął się i uśmiechając się z zadowoleniem, wypuścił dym.
– Aj, aj… Co za wyborny tytoń! – zawołał cicho.
Jankew zauważył z powagą:
– Wiem, co ma pan na myśli, mówiąc, że śmierdzący tytoń jest wyborny, reb
Senderze! Niedawno szajgece złapali szczura, odarli go ze skóry i wyrzucili na
środku ulicy na śnieg. A ja idę sobie swoją drogą, patrzę i widzę z daleka leżącą
różę. Właśnie tak – różę, zwiędły kwiat na śniegu. Wyglądało to nadzwyczaj
pięknie, reb Senderze. Czerwona róża, zimą, na śniegu. Podszedłem więc,
patrzę i dopiero wtedy widzę, że jest to martwy, odarty ze skóry szczur.
A innym razem znowu przydarzyło mi się coś zupełnie przeciwnego. Siedzę
u mamy na Pociejowie, patrzę – a tu pod murem leży truchło myszy. Podcho-
dzę bliżej i dopiero wtedy widzę, że jest to żywy, młody ptaszek, który wypadł
z gniazda…
Spojrzeli na siebie w niemym porozumieniu. Jankew wiedział, że teraz już
może zadać właściwe pytanie i nawet jeśli będzie zuchwałe, reb Sender odpowie
na nie bez złości czy drwiącego uśmiechu, jak miał to w zwyczaju reb Szapsel 161