Page 147 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 147

Jednak jeśli matka odeszła, ponieważ nie chciała takiej brzydkiej córki, to był
             to problem matki i Binele nie miała zamiaru ponosić za to winy. I skoro wszyscy
             uważali ją za taką marzepę i odganiali od siebie, wołając: „Idź sobie, nie chcę
             na ciebie patrzeć!” – mogli pójść w ślady matki i też odejść z tego świata, a ona
             nie czułaby się przez to ani trochę winna. Niejeden raz im tego życzyła. Jeśli nie
             chcieli spełniać jej życzeń, to też była ich sprawa, ale przynajmniej mogła im za
             to odpłacić pięknym za nadobne. Kiedy było się marzepą, nie miało najmniej-
             szego sensu być dobrym i grzecznym i nie robić tego, na co miało się ochotę.
             Dokuczała więc siostrom, absolutnie nie pozwalała im sobą komenderować
             i robiła wszystko na przekór ojcu.
                 Kiedy Josel bił ją za to na kwaśne jabłko i posapując – bardziej z frustracji
             niż z wysiłku – pytał: „Będziesz jeszcze? Będziesz jeszcze, smarku jeden?”,
             wrzeszczała, aż dzwoniło w uszach, ale nie odpowiadała. Bił więc dalej, powta-
             rzając pytanie: „Będziesz jeszcze?” – a ona, jak gdyby nie o nią chodziło, dalej
             krzyczała i nie odpowiadała. Jak ten mądry ojciec mógł zadawać takie głupie
             pytanie? Oczywiście, że będzie. I pozwalała się mu tłuc i chłostać, aż uparty
             Josel w końcu poddawał się i dawał jej spokój.
                 Binele rosła, a razem z nią rósł na jej głowie parch, rozprzestrzeniając się
             na całą czaszkę. Siostry powiedziały jej, że dostała go za karę, ponieważ przez
             nią ich mama odeszła z tego świata. Była już jednak na tyle duża, że potrafiła
             stawić im czoło.
                 „Jeśli zechcę – krzyczała do nich w odpowiedzi – mogę tak zrobić, że wy też
             zejdziecie z tego świata!”
                 Gorsze było to, że na ulicy dzieci wołały za nią: „Marzepa, parchata głowa!”.
                 Kobiety nie pozwalały swoim dzieciom bawić się z nią. Jedynie z litości dla
             niej i z respektu dla Josela kładły na progu kawałek chleba lub blaszaną miskę
             z dwoma ugotowanymi kartoflami i przyzywały ją jak psa: „Choć tu, parchata
             główko, jedz!”.
                 Kiedy Binele skończyła sześć lat, nie mogła dłużej wytrzymać swędzenia, pie-
             czenia i drapania głowy do krwi, a zwłaszcza – wstydu. Zdawało się jej, że brzydota
             i parch były kainowym piętnem za popełniony przez nią grzech. Znienawidziła
             siebie i cały świat stał się dla niej nie do zniesienia. Pewnego razu, kiedy jej siostry
             przygotowywały w domu wieczerzę, pobiegła z płaczem do Josela do sklepu.
                 – Nie chcę, żeby wołano na mnie „marzepa, parchata głowa”! – zawołała,
             szlochając.
                 – Kto tak na ciebie woła? – zapytał.
                 – Wszyscy!
                 – A dlaczegóż to?
                 – Bo mam parch na głowie! – zapłakana, spojrzała na niego podejrzliwie,
             żeby sprawdzić, czy przypadkiem z niej nie drwi. Czy rzeczywiście nie wiedział
             o tym, o czym wiedziały całe Bociany? Przez chwilę stała, gapiąc się na niego
             przez łzy, po czym zrozpaczona pochyliła głowę, wołając:              147
   142   143   144   145   146   147   148   149   150   151   152