Page 130 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 130

Rachela zaraz zaczęła mrugać oczami.
              – Sza… Cicho – prosiła szeptem. – Nie mówmy dzisiaj o tym.
              – A właśnie że mówmy dzisiaj o naszej mamusi! – Fejga krnąbrnie potrząsnęła
           głową. – Opowiedz coś o niej, Rejzelo!
             Rachela rozpaczliwym gestem położyła dłoń na ustach Rejzeli.
              – Sza… Chcesz, żebym się rozpłakała?
             – Nie rozpłaczesz się – zapewniła ją Fejga. – Kiedy Rejzela opowiada o ma-
           musi, jest wesoło.
              Jednak Rejzela zgadzała się z Rachelą. Powoli zdjęła jej dłoń ze swoich ust
           i obdarzyła ją mądrym, matczynym spojrzeniem. Kołysząc się szybko z Binele
           na kolanach, wyszeptała złamanym głosem:
              – Wesoło jest, kiedy zapominam, że mamusia u… umarła. – Wyjąkała coś
           niezrozumiałego i rozszlochała się. Rachela, która z natury była wielką płaczką,
           zaraz jej zawtórowała.
              Widząc dwie starsze siostry we łzach, Fejga poczuła się niepewnie.
              – Nie płaczcie… Nie płaczcie… – prosiła, próbując oderwać ich ręce od za-
           płakanych oczu. – Dobrze. Nie opowiadaj, Rejzelo… Nie opowiadaj… – wyjąkała
           i w końcu też się rozszlochała.
              Jej siostra bliźniaczka, Masza, małomówna, nieśmiała dziewczynka oraz
           dwie najmłodsze siostrzyczki przestraszyły się i też wybuchnęły płaczem. Przez
           długi czas szlochały wszystkie bezradnie, podczas gdy za oszronionymi szybami
           wciąż szalała burza śnieżna.
              Nie ustała aż do późnego popołudnia. Dziewczynki zjadły pozostałe kawałki
           chleba, które zostawił dla nich ojciec. Później Herszele przyszedł do domu, zjadł
           swoją porcję i wybiegł z powrotem na zewnątrz nosić wodę dla sąsiadek. W taki
           dzień miał do noszenia więcej wiader wody niż zwykle, ponieważ sąsiadki były
           zadowolone, że nie muszą wychodzić na zewnątrz w taką pogodę.
              Potem przyszedł Jankew, syn Hindy, wdowy po sojferze. Był ciepło ubrany
           i wokół szyi owinięty miał długi, wełniany szal w jasnych, żywych kolorach. Jankew
           przyniósł garnek parującej jeszcze zupy.
              – Moja mama to posyła – powiedział, wręczając garnek Rejzeli.
              Rejzela nic mu nie odpowiedziała. Wzięła garnek, postawiła go na stercie
           szmat w kącie, po czym rozdała drewniane łyżki swoim siostrzyczkom. Usiadły
           wszystkie wokół garnka i zaczęły jeść wspólnie prosto z niego. Zupa składała
           się głównie z gorącej wody i odrobiny płatków owsianych, nadawała się więc
           bardziej do picia niż do jedzenia, jednak była gorąca i bardzo smaczna. Łyżki
           dwóch najmłodszych dziewczynek traciły połowę zawartości po drodze do ich
           ust i Rachela oraz Rejzela od czasu do czasu nadrabiały te straty, karmiąc małe
           siostrzyczki zupą z własnych łyżek.
              Jankew, czekając na garnek, usiadł obok nich na szmatach. Mała Binele wywo-
           łała uśmiech na jego ustach. Z rozbawieniem przyglądał się, jak łapała swoje siostry
    130    za przeguby dłoni i chciwie prowadziła ich ręce z pełnymi łyżkami do swoich ust.
   125   126   127   128   129   130   131   132   133   134   135