Page 126 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 126
Herszele odziedziczył też po ojcu odrazę do przebiegłości i oszustwa. Był
prostolinijny, nieustępliwy, zdyscyplinowany i tak nieugięty, że jego wolę można
było tylko złamać, ale nie nagiąć. Był uparty dokładnie jak ojciec. Jednak właśnie
z powodu tych cech charakteru Herszelego, zarówno jego ojcu jak i reb Szap-
selemu zdawało się, że musi być karany bardziej niż inni chłopcy – żeby dało to
odpowiedni rezultat. I chociaż Herszele wiedział, że ponieważ nie miał matki,
należało go raczej oszczędzać – z jakąś przekorną dumą zgadzał się z ojcem
i rebe. Zaczęło mu się nawet wydawać, że jego umysł rzeczywiście rozjaśniał
się po każdej porcji razów, zwłaszcza kiedy kary wymierzane przez ojca i rebego
następowały w niewielkim odstępie czasu.
Tak stało się też podczas tego zimnego, późnego popołudnia, zaraz po Chanuce.
Chociaż uderzenia ojca były tym razem jeszcze mocniejsze i dotkliwsze niż
zwykle, Herszele przyjął je, nie pisnąwszy nawet. Jego ciało było pokryte czerwo-
nymi pręgami, a oczy wilgotne, ale z zaciśniętymi ustami szybko wciągnął i zapiął
spodnie, nie uroniwszy ani jednej łzy. Wiedział, że Żydzi na wygnaniu muszą być
silni, że nawet studiowaniu Tory musiało towarzyszyć cierpienie.
Josel, oddychając ciężko po zakończonej sesji batów, zapytał jak zwykle:
– Będziesz jeszcze, szajgecu jeden?
Chociaż Herszele nie miał pojęcia, czym właściwie zawinił, odpowiedział
suchym, trochę zachrypniętym głosem:
– Nie będę więcej, tatusiu.
– Żebyś pamiętał! – zawołał na koniec Josel, po czym dodał jeszcze: – I dzisiaj
wieczorem nie dostaniesz za karę ani kawałka chleba ze śledziem, słyszałeś?
– Słyszałem, tatusiu – odpowiedział Herszele niczym żołnierz i pocałował
Josela w rękę.
Potem szybko otworzył swoją postrzępioną księgę, bo skoro razy zaostrzały
umysł ucznia chederu, trzeba było wykorzystać okazję i uczyć się, póki były jeszcze
świeże. Dopiero w nocy, leżąc na posłaniu pod kołdrą ze szmat, Herszele pozwolił
sobie na chwilę słabości i modlił się: „Przyjdź już, Mesjaszu, przyjdź szybko. To
boli, gdy dostaje się baty. Kiedy przyjdziesz, nikomu nie będzie wolno mnie bić
i wszyscy będą wybawieni”.
O świcie Herszele nie był w stanie zwlec się z posłania, kiedy ojciec potrząsnął
go za ramiona. Jego ciało, całe pokryte czerwonymi i sinymi pręgami, zdawało mu
się ciężkie jak kłoda. Josel nie miał innego wyjścia, jak wlać czerpak zimnej wody
pod jego kołdrę ze szmat, żeby się szybciej przebudził. Kiedy Herszele w końcu
wstał, Josel uderzył go kilka razy w twarz tak mocno, że odgłos uderzeń obudził
dziewczynki.
Usiadły na posłaniach, owinęły się ciasno szmatami, przytuliły jedna do dru-
giej i przez chwilę przyglądały się przez oszronione szyby szalejącej na zewnątrz
śnieżnej zawierusze. Potem obserwowały, jak Herszele wypycha dziurawe buty
kawałkami papieru i szmat. Ojciec zapalił mu latarnię, ponieważ na zewnątrz
126 było jeszcze zupełnie ciemno i Herszele wyszedł szybko z domu prosto w śnieżną