Page 122 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 122

W pewnym momencie Fejga, najżwawsza i najbardziej niecierpliwa spośród
           nich, zawołała: „Tatuś idzie!”. Wszystkie zamilkły, zwolniły i nieśmiało posuwały
           się naprzód, aż znalazły się parę kroków przed Joselem i zatrzymały się.
              Josel przystanął i pochylił się do przodu, żeby móc się im lepiej przyjrzeć słaby-
           mi oczami, po czym wyprostował się i podjął marsz swoim zwykłym, energicznym
           krokiem. Dzieci ruszyły za nim, przy czym najmłodsza, Binele, musiała podbiegać
           szybko małymi kroczkami, przez co raz po raz poślizgiwała się i przewracała.
              Po paru minutach maszerowania w milczeniu, widząc głowy dzieci nieśmiało
           zwrócone w jego stronę, Josel zawołał z werwą:
              – No, co porabiałyście, łobuzy, kiedy ojca nie było w domu, co? – Jego wzrok
           zatrzymał się najpierw na Herszelu.
              Herszele poczerwieniał i zaczął skubać nerwowo pejsa.
              – Umiem sedrę  tego tygodnia na pamięć, tatusiu, i opowiedziałem im… –
                           3
           wskazał na siostry – całą historię… historię Chanuki i…
             – A ja zamknęłam sklep i pozamiatałam śmieci sprzed drzwi! – przerwała
           mu, chwaląc się, najstarsza z rodzeństwa, Rejzela.
              – A ja pobiegłam do domu pozamiatać mieszkanie i u Brońci Płaczki też
           pozamiatałam! – zawołała Rachela.
              – A ja wyniosłam odpadki i zaniosłam czulenty – nasz i Tojby-Krejndli – do
           piekarza! – pochwaliła się Fejga.
              – A ja ukołysałam jej dziecko! – odezwała się siostra bliźniaczka Fejgi, Masza.
              – Ja też! Ja też! – rozkrzyczały się najmłodsze, Dworcia i Binele.
              Josel najpierw wymierzył policzki Rejzeli i Racheli za to, że za wcześnie za-
           mknęły sklep. To, co zrobiły pozostałe dzieci, też nie zrobiło na nim wrażenia.
           Ciągnął je za uszy, za nosy i rozdawał im szturchańce na prawo i lewo.
              Dzieci przyjmowały uderzenia potulnie, a nawet z pewnego rodzaju radością
           i entuzjazmem. Było dla nich oczywiste, że w ten sposób ojciec chciał im pokazać,
           jak bardzo spieszył się, by wrócić do domu, do nich, jak bardzo za nimi tęsknił,
           i że dobrze wiedział, iż kochają go „całym sercem”, tak, że z niecierpliwości,
           by go zobaczyć, ledwo mogły oddychać. Zamiast trzymać się na dystans, żeby
           uniknąć klapsów i poszturchiwania, przepychały się i biły między sobą, by być
           jak najbliżej niego. Kiedy oczy napełniały im się łzami z zimna i od uderzeń
           ojca, szybko obcierały sobie policzki, szczęśliwe, że poczuły na sobie jego rękę,
           jak gdyby nie bił ich, lecz czule gładził. Myślały o chanuke-gelt, które im rozda,
           i o tym, że pozwoli im grać w drejdla.
              Wyciągnęły ręce do Josela, żeby wziąć od niego worki i torby, którymi był ob-
           ładowany, walcząc i kłócąc się między sobą, ponieważ nie było dość pakunków,
           by każde z nich mogło coś nieść. Żeby je utemperować, Josel znowu zaczął wy-
           mierzać im klapsy. Uspokoiły się więc i zaczęły nieść pakunki wspólnie, próbując


    122    3    Sedra – cotygodniowe czytanie Tory w ramach nabożeństwa szabasowego.
   117   118   119   120   121   122   123   124   125   126   127