Page 111 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 111

Wychyliła się mocniej, aby nie obudzić dzieci, i odpowiedziała niepewnym
             głosem:
                 – Tak, panie komendancie, to ja.
                 – Zejdź na dół i posiedź trochę z nami! – zawołał i wzniósł w jej kierunku
             butelkę, którą trzymał w ręku.
                 – Dziękuję pięknie, panie komendancie – wydusiła. – Pięknie dziękuję.
                 – Nie masz mi za co dziękować. Zejdź na dół, posłuchasz śpiewania mojej
             Wandy.
                 Energicznie pokręciła głową:
                 – Bardzo dobrze słyszę ją również tutaj.
                 – Ej – nalegał. – Nie odmawiaj staremu, dobremu przyjacielowi. Dlaczego
             masz tam siedzieć na górze sama?
                 – Nie siedzę sama – odpowiedziała. – Są ze mną moje dzieci... Wszechmocny
             też jest ze mną.
                 Ponownie usłyszała jego ochrypły śmiech:
                 – Czy mam iść na górę i cię tu przyprowadzić?
                 – Broń Boże! – Podskoczyła, rzucając zrozpaczone spojrzenie na śpiące dzieci,
             po czym poprawiła Icielemu nakrycie, narzuciła na siebie chustę i podreptała
             schodami w dół, na podwórko.
                 Gdy wyszła na zewnątrz, ominęła komendanta i chwiejnym krokiem podeszła
             do grupy stojącej przed progiem mieszkania Mańki, zatrzymując się z drugiej
             strony. Stała tak zagubiona, aż Mańka przywołała ją ruchem palca. Wcisnęła
             się więc w środek rozśpiewanej ciżby, zmierzając w kierunku sąsiadki, która
             zachęcała ją, aby usiadła obok.
                Komendant ciężarem swojego ciała torował sobie drogę przez tłum tuż za
             Hindą. Ona spoglądała w górę, na okno, a on patrzył na nią. Kiedy mijał żonę
             – gojkę o twarzy i włosach szarego koloru, zdrową, ale o wysuszonej i pomarsz-
             czonej skórze, chudych ramionach i dłoniach pokrytych siatką opuchniętych
             żył – poklepał ją po ramieniu, co miało być oznaką czułości i sposobem, aby
             zamknąć jej usta.
                Gdy dotarł do Hindy, wciąż trzymając butelkę w podniesionej ręce, usiadł
             u jej stóp i zasapany zawołał:
                 – Ot, co! Teraz będę się mógł napatrzeć do syta w twoje żydowskie oczy!
                 – Zamknij pysk, ty stary głupcze! – krzyknęła na niego żona. – Ludzie chcą
             trochę pośpiewać!
                Hinda wzdrygnęła się i mocniej otuliła chustą. Patrzyła w kierunku swojego
             okna, a mimo to widziała butelkę monopolki, którą Wacław wyciągał ku niej.
                 – No, napij się trochę. Od razu zrobi ci się cieplej. Przecież drżysz, biedna
             jaskółeczko – docierały do niej jego słowa.
                 – Weźmiesz od niej tę przeklętą butelkę, czy nie? – ponownie odezwała się
             jego żona. Pochyliła się w stronę Hindy. – Nie zwracaj na niego uwagi – powie-
             działa, jakby chciała ją uspokoić. – Pije dzisiaj od rana.            111
   106   107   108   109   110   111   112   113   114   115   116