Page 105 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 105

gdy jego klatka piersiowa pracowała jak zardzewiała maszyna. Mówił, że nie
             pragnął niczego lepszego, niż by móc się uczyć. Że razy nauczyciela były zupełnie
             niczym w porównaniu z tym, co byłby gotów znieść, żeby siedzieć z Gemarą przy
             swoich kolegach z bejt midraszu. Kiedy nawet taka mowa pomogła tyle, co nic,
             Hinda, która nocą nie zmrużyła oka, łkając tchines, wzdychając i zamartwiając
             się z powodu najstarszego syna, w końcu straciła cierpliwość.
                 – Właśnie, że pójdziesz! – krzyknęła. – Nic się nie stało, rebe cię przecież nie
             zabije. Chłopak musi potrafić znieść parę razów, na które sobie uczciwie zasłużył.
             Wszyscy wytrzymują! Nauczy cię to rozumu raz na zawsze! Najważniejsze, żebyś
             się uczył Tory i służył Rebojne szel Ojlem! Dlatego Żyd musi umieć znieść, co
             trzeba i wytrzymać!
                Ostatecznie, kiedy zdała sobie sprawę, że jej słowa odbijają się od niego jak
             groch od ściany, złapała Jankewa za rękę i wyciągnęła z izby. O mało nie spadli
             ze śliskich schodów. Przeciągnęła go przez podwórko, pochlipując i karcąc go:
                 – To ci syn! Wstyd mi przynosisz na oczach całych Bocianów! Taka byłam
             z ciebie dumna! Tyle masz dla mnie teraz serca, po śmierci taty... Z chorym
             bratem w domu, niech mi chociaż to będzie oszczędzone!
                Nigdy nie widział jej takiej jak wówczas. Zmieniła się w czarownicę, jak Jezabel .
                                                                              4
             Nie kochała go i nie była więcej jego matką. Był sam jeden na świecie i nic więcej
             nie było ważne, jak tylko to, żeby nigdy więcej nie pójść do chederu. Nigdy więcej!
                 Siłował się z nią. Ludzie na ulicy przyglądali mu się i podśmiewali się z niego.
             Nikt nie miał odrobiny litości. On też by nie miał, a już na pewno nie nad tą Żydówką
             o sile Samsona i twarzy czarownicy. W tym samym czasie, w środku, wiedział,
             że się od niej nie uwolni, że nie użyje całej siły, jaką ma, by spróbować uciec, że
             wszystko stracone i prędzej czy później da się jej zaprowadzić do chederu, do
             reb Szapsela. Czuł się jak robak.


                                              2

             Długa zima po śmierci męża przeminęła Hindzie jak senna zjawa. Nie, świat
             nie wydawał jej się szalony. Świat wręcz przestał istnieć. Jego miejsce zajęła
             lodowata pustka, pozostawiając w świadomości tylko jeden rozpalony punkcik:
             chore dziecko, które musiała ratować, i zdrowe dzieci, które musiała chronić.
             Pod każdym innym względem działała jak każdy człowiek, choć w sposób me-
             chaniczny. Tutaj jej dusza czuwała – ale zarazem była tam, po tamtej stronie
             życia, uczepiona duszy tego tajemniczego i obcego, a przecież tak bliskiego
             człowieka, jakim był jej mąż.



             4    Jezabel – córka fenickiego króla, która namówiła swojego męża, hebrajskiego króla Achabę, by
                wyparł się Jahwe na rzecz boga Baala; symbol złej kobiety, grzechu i seksualnego rozpasania.  105
   100   101   102   103   104   105   106   107   108   109   110