Page 101 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 101
kładli się na ławce, jak nakazał rebe, czy też na stole, po czym podwijali
koszulę.
Rebe brał kańczug, wydmuchiwał nos i delikatnie ocierał go czerwoną chustką.
Jego żona i córki, aby nie zawstydzać chłopców, wychodziły do pokoju, który
przylegał do chederu; zostawiały jednak drzwi otwarte, a chłopcy nie mieli wąt-
pliwości, że zaglądały do środka, niecierpliwie czekając, aż będą mogły wrócić
do pracy przy węglu. To było najgorsze – ściąganie majtek przy przyglądających
się kobietach. Możliwe, że to bolało nawet bardziej niż same uderzenia. Człowiek
czuł się wtedy jak robak, którego każdy dorosły może rozdeptać. I ze wstydu,
z tej hańby, której w tej chwili się doświadczało, serce rozdzierało się krzykiem
do Rebojne szel Ojlem, żeby przyszedł i przyjrzał się, jak chłopcy uczą się Tory,
dokładnie tak, jak powinni uczyć się Żydzi – w bólach.
Z początku reb Szapsel Jankewowi dawał pewne fory. Od czasu do czasu
uderzył go rączką kańczuga po palcach, ale do „nadstawiania się” go nie wołał.
Ot, świeża sierota. Długo to jednak nie trwało, bo Jankew nie był dla reb Szapsela
jakąś specjalną personą. Sierot wśród jego uczniów nie brakowało. Przyszła
zatem w końcu kolej na Jankewa, by zmierzyć się ze swoim charakterem.
Przygotowywał się na ten moment, odkąd zaczął uczyć się u reb Szapsela.
Postanowił, że będzie zachowywał się albo jak Ariel, syn Fiszelego Rzeźnika, albo
jak Herszele, syn Josela Obeda, który należał do najlepszych uczniów.
Ariel był najlepszym uczniem w chederze, ale też typem, który nikomu nie dał
sobie w kaszę dmuchać, bił się z kolegami o sprawiedliwość i nie bał się nawet
porachować z huncwotami. Był żądny prawości do tego stopnia, że ze wszystkimi
się kolegował, nikogo nie zostawił samego i nawet chłopcy, na których nikt nie
zwracał uwagi, jak Jankew na przykład, byli jego przyjaciółmi. Koledzy uważali
Jankewa za łamagę, który trzymał się maminego fartucha i nawet nazywali go
mięczakiem, bo kiedy próbowali wciągnąć go w bójkę, uciekał. Mimo to, a może
właśnie dlatego, Ariel wziął go pod swoje skrzydła i stał się jego najlepszym
przyjacielem. Tenże przyjaciel, Ariel, mógł siłować się z rebem jak prawdziwy
lew, kopał go, pluł, nazywał go wszystkimi rzeźnickimi wyzwiskami, dopóki
ten, wahając się, wydmuchiwał nos i wołał swojego jedynego syna, który pilnie
uczył się w niedalekim chederze. Razem zmuszali Ariela do „nadstawienia się”
i bohater chederu, Ariel, dostawał kańczugiem rebego Szapsela prawdziwe
lanie.
Herszele za to, syn Joselego Obeda, był idealnym przeciwieństwem Ariela. On
rebego nie prosił, nie całował jego rąk, nic nie odpowiadał – tylko natychmiast
ściągał spodnie jak posłuszny żołnierz, kładł się na ławce, podciągał brudną
koszulę i odkrywał ślady kańczuga, które zostały mu jeszcze po laniu od ojca,
z poprzedniego dnia lub dwóch. Kiedy rebe prał mu tyłek, Herszele, zupełnie
inaczej niż pozostali chłopcy, nie wydobywał z siebie ani piśnięcia. Trzymał
dłonie zaciśnięte w pięści, a gdy wstawał z ławki, jego dolna warga była cała
czerwona od głębokich śladów zębów, które zaciskał na niej, żeby uciszyć dźwięki 101