Page 100 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 100
w chederze przy długim, gnijącym stole, z czerwoną chustką w jednej ręce
i kańczugiem w drugiej. Wielką pochwałą dla ucznia był sam fakt, że nauczyciel
się z niego nie naśmiewał, nie zawstydzał przy innych chłopcach, ani nie kazał
mu się „nadstawić”.
Chałupa, w której znajdował się cheder, była podupadła i cuchnąca. Żona
i córki nauczyciela krzątały się spracowane przy czarnych worach węgla, którym
handlowały. Wszystko wokół było ubrudzone węglem: książki chłopców, ich
ubrania, ręce i twarze. Wszystko nosiło ślady węglowego pyłu. Tutaj, w ciemnym,
śmierdzącym chederze, ze ścianami pokrytymi ciemnymi plamami, które na czarno
barwiły wyobraźnię, przesiadywało się cały dzień. Żona nauczyciela i jego córki
razem z nim komenderowały chłopcami, wykorzystując ich na posyłki i do prac
domowych, złościły się na nich oraz kazały brać przykład z na wskroś udanego
synka rabina, który był już uczniem bejt midraszu. Pilnowały też, czy chłopcy nie
grają pod stołem w karty.
Reb Szapsel cieszył się w miasteczku wielką sławą. Uczniowie, rodzice, a tak-
że dawni podopieczni darzyli go dużym szacunkiem. Był prawdziwym znawcą
i potrafił świetnie przekazać to, co wiedział, umiał ożywić każde słowo, każde
wyjaśnienie. Wszystkie przypowieści i legendy miały w jego ustach tysiąc wąt-
ków i znaczeń. Nie, on przy tłumaczeniu nie wygłupiał się. Traktował obowiązki
rebego bardzo poważnie. Nie pozwalał sobie złapać oddechu, nie pozwalał na to
też swoim uczniom. Za powszechne wśród chłopców wygłupy słono się u niego
płaciło. Fakt, że był człowiekiem niecierpliwym i uczeń musiał umieć powiedzieć
„jak woda” to, czego się nauczył, żeby kańczug nie poszedł w ruch, przysporzył
mu w mieście sławy, również dlatego, że mało który nauczyciel Gemary dora-
biał się kańczuga. Ale reb Szapsel nie był zwykłym nauczycielem. Nawet reb
Lejbele Pożeracz Japcoka, stróż w synagodze, który o nikim dobrego zdania nie
miał i krzywił się, gdy tylko o kimś coś dobrego usłyszał, musiał przyznać, że
reb Szapsel to największy skarb – oprócz niego samego, rzecz jasna – jakiego
dorobiły się Bociany.
Nie zważając na wszystko, chłopcy uczyli się całkiem przyzwoicie. Część lekcji
tak zapierała dech w piersiach, że można było nie zwrócić uwagi, jak mijały. Dni
w chederze były jednak długie i nie było takiego, żeby rebe któremuś z uczniów
nie kazał się „nadstawić” – chociaż sam ręki do „nadstawiania się” nie przykła-
dał. Wtedy też Jankew poznał charakter każdego ze swych koleżków i potrafił
przewidzieć, jak będą się prowadzić w wieku dorosłym.
Część chłopców zaczynała płakać i trząść się, inni płakali, trzęśli się i całowali
dłoń rebego, aby się zlitował i odpuścił „nadstawianie się”. Inni przyrzekali, że
będą dobrzy i porządni, istne anioły. Jeszcze inni zaciskali zęby i rzucali rebe-
mu spojrzenia pełne złości. Byli też tacy, którzy nawet pokazywali mu język
i nie robili sobie nic z podwójnej porcji razów, która ich czekała. Inni jeszcze
przyjmowali wyrok nauczyciela jak coś, co im się należało. Ci nie płakali ani
100 nie brykali, tylko zwieszali ramiona na chwilę i obojętnie rozpinali spodnie,