Page 102 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 102

wyrywające się z jego ust. I chociaż oczy miał pełne łez, to żadna nie spływała
           mu po policzkach.
              Kiedy rebe po raz drugi powiedział Jankewowi, żeby się „nadstawił”, ten
           rzucił szybkie spojrzenie na drzwi i zanim ktokolwiek się zorientował, był już na
           zewnątrz. Puścił się dzikim galopem do matki na Pociejów. Zanim tam jednak
           dotarł, zatrzymał się i skręcił w stronę szerokiej alei topolowej. „Nie – pomyślał
           – nie będę biegł do matki. Nie jestem już małym chłopcem, studiuję już Gemarę,
           więc powinienem potrafić sam znieść wstyd. Po drugie, matka ostatnio dużo
           płakała. Nie chcę, żeby płakała jeszcze więcej. Poza tym, może jej wpaść do
           głowy mądry pomysł, żeby iść ze mną jutro rano do chederu i poprosić rebego,
           żeby się mną zajął”. Na samą myśl o tym Jankewowi poczerwieniała twarz. Poza
           tym, nie czuł już do matki tego, co kiedyś. Jak mogła mu wmawiać, że jest tak
           wspaniały, że nie ma sobie równych? Jak mogła wyprowadzać go z domu z tak
           dumnym spojrzeniem, z uśmiechem przez łzy każdego dnia, kiedy szedł uczyć
           się do reb Szapsela? Czy nie wiedziała, co go czeka? I jak to się mogło zdarzyć,
           że jego dwaj bracia, Iciele i Szolem, nie wspomnieli nawet o biciu w chederze?
           Jak dawali radę znosić te obelgi? Dlaczego go nie ostrzegli zawczasu o tych
           ważnych i strasznych doświadczeniach, których będzie musiał zaznać w szkole
           Gemary?
              Biegł nadal szeroką aleją topolową. Mijały go sanie i wozy. Spostrzegł małe
           grupki chłopaków, trochę od niego starszych, z matkami niosącymi w rękach ich
           tłumoki. Ostatnie grupy młodzieńców, którzy wybierali się do Chwostów, do jeszi-
           wy. Matki zatrzymywały wozy, żegnały synów błogosławieństwami, pouczeniami
           i łzami. Jankew poczuł w sercu ukłucie zazdrości. Jak mógł pobiec tak daleko?
           Wypuścił się w świat, na wolność! Odwracał głowę, gdy mijał odjeżdżających.
           Zrobiło mu się gorąco. Ubrania przykleiły mu się do ciała.
              W końcu zmęczył się swoim galopem. Zaczął czuć zimowy chłód. Kilka dni
           wcześniej była wielka zamieć. Pola pokryły śnieżne pierzyny, a aleja pełna była
           lodowych ślizgawek i zasp. Aż do tego miejsca właśnie uciekł z chederu, nie
           zabierając nawet futerka, które odziedziczył po starszym bracie, Szolemie. Za-
           pomniał nawet o wełnianym szalu, który matka wydziergała specjalnie dla niego.
           Pięknie by było, gdyby zachorował jak jego brat, Iciele. Pomyślał, że tego matka by
           już nie zniosła, gdyby źle się poczuł... albo uciekł z domu. Zwątpił, zatrzymał się
           i zawrócił. Od razu udał się z powrotem w kierunku chederu. W głowie kołatała
           mu się myśl: „Jankew biegnie, aby złożono go w ofierze...”. Przekraczając próg
           chederu, podszedł prosto do reb Szapsela. Spotkały go pogardliwe spojrzenia
           kolegów, a ktoś syknął: „Tchórz... mięczak!”.
             Rebe jak gdyby nigdy nic wskazał Jankewowi miejsce i wrócił do nauczania.
           Ten wcisnął się między dwóch chłopców na długiej ławce i siedział tam jak na
           rozżarzonych węglach. Ze ściśniętym sercem obserwował nieprzyjazne spojrzenia
           chłopców. Znikąd nie przyszło wsparcie, nawet od Ariela, którego oczy zdawały
    102    się mówić: „Możesz jeszcze zostać moim przyjacielem, jeśli...”.
   97   98   99   100   101   102   103   104   105   106   107