Page 337 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 337

śmierci. Wymazał go ze świadomości, nigdy o nim nie wspominając.
            Wiedziałam jednak, że to by mu się spodobało.
               Po nabożeństwie żałobnym na Manhattanie i pochówku na cmen-
            tarzu w Paramus w stanie New Jersey wróciliśmy do domu. W drodze
            powrotnej pogrążyłam się w absurdalnych rozmyślaniach. New Jersey?
            Będzie musiał spędzić wieczność w New Jersey! A to oznacza, że i ja
            będę tam częstym gościem. Szukałam czegokolwiek, co pomogłoby mi
            zatrzeć obraz jego ciała opuszczanego w głąb ziemi. W domu dołączyli
            do nas krewni i bliscy przyjaciele – nasi i ojca – aby wspólnie opłakiwać
            i wspominać zmarłego, wspomagając się jedzeniem. Żydzi, rzecz jasna,
            nie zbierają się razem bez jedzenia. Półmiski wypełnione po brzegi
            bajglami z łososiem, rybą, plastrami mięs, sałatkami owocowymi
            i rogalikami z konfiturą – zwyczajne przyjęcie, jakby wszystko było
            w porządku. Zachowywałam się jak dobra gospodyni, jak nakręcana
            lalka.
               – Proszę się częstować kanapkami i owocami. Zaraz podamy kawę
            – mówiłam, jakby był to jeden z lunchów, które każdej wiosny organi-
            zowałam dla przyjaciół ojca. Zawsze wydawali mi się starzy, lecz tego
            dnia wyglądali na młodszych i czułam, że mam im za złe to, że jeszcze
            żyją. Carl zaczął opowiadać innym, jaką czcią darzył mojego ojca jako
            młody chłopak w Republice Dziecięcej w Polsce. „Był naszym bohate-
            rem, naszym przywódcą” – mówił, usiłując powstrzymać łzy. Zebrani
            w salonie goście wspominali ojca i oglądali jego obrazy, zajmujące nie-
            mal całą przestrzeń na ścianach. Kilka osób wyszło na taras z widokiem
            na jezioro.
               – Annette, popatrz! – zawołała koleżanka, stojąc w drzwiach balko-
            nowych i wskazując na niebo.
               Wyszłam na zewnątrz, mrużąc oczy w czerwcowym słońcu i spo-
            glądając w niebo. W ten pogodny dzień dokładnie nad naszym domem
            pojawiła się ogromna tęcza.
               – Zawołajmy Steve’a – powiedziałam niecierpliwie. – Jest meteoro-
            logiem, na pewno umie to jakoś wyjaśnić.
               Ktoś poszedł do salonu poszukać naszego uczonego zięcia. Steve,
            zdezorientowany, wyszedł na taras.
               – O co chodzi? – zapytał.
               – Spójrz na to. Musisz nam wyjaśnić to niezwykłe zjawisko pogodowe
            – powiedziałam.


                                                                         337
   332   333   334   335   336   337   338   339   340   341   342