Page 257 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 257
poziomej. Zupełnie jak ich osobowości – pomyślał Nachman. Ten list
był jednak inny. Ton Dory brzmiał złowieszczo.
Nachman, w ostatnim liście prosiłeś, abym ci doradziła, jak długo
masz czekać, zanim zdecydujesz, czy uda nam się w Ameryce. Nie
pomogę ci w tym. To był Twój pomysł, żeby wyjechać i decyzję musisz
podjąć sam. Ja powiem tylko, że jestem gotowa pogodzić się z każdą
decyzją, jaką podejmiesz. Chcę tylko, żeby ta przepaść pomiędzy nami
jak najprędzej się zamknęła.
Ten list był jak komar. Brzęczał bez przerwy i przez wiele nocy
z rzędu nie dawał mu zasnąć. Nachman zadręczał się: Ile jeszcze
czasu minie, zanim się poddam i wrócę do Izraela z podkulonym ogo-
nem? Nie, nigdy. Nie poddam się – postanawiał co chwila, choć pod
maską optymizmu czaiła się samotność i zwątpienie. Coś musi się
w końcu pojawić. W międzyczasie zapisze się na wieczorowy kurs
angielskiego w miejscowym liceum. Pamiętał, jak łatwo przyszła mu
nauka rosyjskiego, lecz z drugiej strony to przecież język słowiań-
ski, spokrewniony z polskim. Angielski z kolei był zupełnie szatań-
ski. Jego usta nigdy nie będą w stanie wydać z siebie wszystkich tych
„th”!
W niedzielne popołudnie Nachman siedział na łóżku z zeszytem w linie
na kolanach i powtarzał słówka z całego tygodnia na poniedziałkowy test,
kiedy zadzwonił telefon. Blimy i jej męża nie było w domu, a Nachman nie
miał zwyczaju odbierać telefonu. Ten dzwonił jednak tak natarczywie,
że Nachman wyszedł na korytarz, gdzie na małym stoliczku połączo-
nym z siedziskiem stał aparat, i niepewnie podniósł czarną słuchawkę.
W końcu to nie był jego dom. Poczuł ulgę, kiedy usłyszał szorstki głos
Jacka. Brzmiała w nim ekscytacja.
– Nachman, mam wieści, że jest wakat w fabryce pasków skórzanych,
ale głupio mi było ci o tym mówić – powiedział Jack.
Ach, to pewnie ta praca, o której wspomniała Blima parę tygodni
temu – przypomniał sobie Nachman.
– Głupio? Czemu? – spytał ze szczerym zaskoczeniem.
– Bo...
– Bo co? – naciskał Nachman.
– No przecież w Polsce byłeś grubą rybą. Blima mi opowiadała, że
w Łodzi zarządzałeś wydziałem liczącym kilkuset pracowników.
257