Page 237 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 237

Ojciec, niezrażony, nalegał na dalsze poszukiwania. Poszliśmy dalej.
            Widziałam wiele przewróconych macew, ofiar czasu i wandali. Ci ostatni
            byli bezlitośni. Wiele marmurowych płyt z nazwiskami zostało skra-
            dzionych, co nieskończenie utrudniało nam zadanie. Było nawet kilka
            otwartych grobów. Buty miałam całe w błocie, chłód wdzierał się pod
            ubranie. Byłam zziębnięta i zmęczona, chciałam wrócić do hotelu i napić
            się gorącej herbaty, ale Olczakowie i mój ojciec szli dalej.
               – Teraz, kiedy cmentarz jest pod ochroną państwa, mur zewnętrzny
            zostanie naprawiony i postawią tam strażników – zapewniła mnie
            z zażenowaniem Wiesława, kiedy próbowałyśmy dogonić tatę. To dla
            niego zmuszałam się do marszu w głąb cmentarza, potykając się o rozbite
            kamienie i korzenie drzew, usiłując odczytać zacierające się nazwiska na
            stojących jeszcze macewach, pochylonych jakby pod ciężarem tego, co
            widziały. Intuicja mówiła mi, że to nie tutaj. Nie wyczuwałam tu duchów
            moich dziadków.
               W końcu ogłosiłam koniec poszukiwań. Było to już za dużo dla mojego
            ojca, a poza tym wszyscy byliśmy kompletnie przemoczeni, podrapani,
            ubłoceni i głęboko rozczarowani. Odjechaliśmy w milczeniu. Olczakowie
            wysadzili nas przed hotelem, przepraszając gorąco.
               – To nie wasza wina – powiedział ojciec. – To po prostu upływ czasu.
               Tego wieczoru w hotelu prawie nie tknęliśmy z tatą kolacji. Brzęk
            naszych łyżek o talerze z barszczem odbijał się echem w niemal pustej
            jadalni. Ta niegdyś wspaniała sala, pełna pozostałości starych mebli
            odartych ze swej dawnej chwały, podziałała na nas jeszcze bardziej
            przygnębiająco. Położyliśmy się spać zasmuceni, bez zwyczajowych
            pogawędek. Zagłębiłam się w lekturze, lecz tata nadal wertował książkę
            telefoniczną.
               Obudziłam się wcześnie rano z myślą, że moglibyśmy pójść do gminy
            żydowskiej i zapytać, czy mają stare księgi pochówków. Była to jed-
            nak sobota i biuro gminy na pewno było zamknięte. Miałam poważne
            wątpliwości, czy kiedykolwiek tu wrócę, jeśli nasza druga misja się nie
            powiedzie, lecz byłam winna jeszcze jeden wysiłek mojemu ojcu, sobie
            samej i moim dzieciom. Kiedy tylko tata się obudził, powiedziałam:
               – Słuchaj, możemy pójść w poniedziałek do gminy i zobaczyć, czy
            będą nam mogli pomóc w odnalezieniu grobów.
               – Po co? Ja wiem, gdzie one są – odparł. Uparty stary kozioł!
               – Tinku, ja wiem, że ty wiesz, ale w takich warunkach będziemy


                                                                         237
   232   233   234   235   236   237   238   239   240   241   242