Page 21 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 21
Dźwięk rozbrzmiewał coraz bliżej i wkrótce maszyna wraz ze swym wła-
ścicielem stanęła mu przed oczami. Przygarbiony mężczyzna w wytartej
czarnej marynarce i workowatych spodniach kręcił korbką umieszczoną
z boku baryłkowatego pudła, wydobywając zeń dźwięki. Nachman nie
wiedział ani tego, że pudło to katarynka, ani tego, że kataryniarzami
pogardzano z powodu ich tandetnej muzyki. Dla Nachmana i biednych
dzieci z sąsiedztwa tony wydobywające się z pudła brzmiały bajecznie.
Dźwięki odbijały się od betonowych ścian i wypełniały podwórze, wpa-
dały przez otwarte okna i wypełniały płuca Nachmana niemal do utraty
tchu. Nigdy nie słyszał czegoś tak pięknego. Powtarzał w głowie melodię
na długo po tym, jak cudowna maszyna i jej pan odeszli.
Inne dzieci były bardziej zafascynowane małpką na ramieniu kata-
ryniarza, lecz Nachmanowi żal było biednego stworzenia, odzianego
w ciasno dopasowane ubranko. Gdyby ktoś chciał przenieść mnie do
dżungli – myślał – i kazałby mi nosić futrzany płaszcz, byłoby mi tak
samo niewygodnie! Ale Nachman mieszkał z dala od jakiejkolwiek dżun-
gli. Mieszkał na tyłach ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, w samym środku
Polski.
W niektóre dni Nachman widywał szmaciarza z wózkiem, jak odchylał
głowę do tyłu i wrzeszczał aż do najwyższych pięter: „Szmaty! Szmaty!
Szmaty!” albo „Noże! Noże! Noże! Naostrzcie noże!”. Jego słowa rozlegały
się echem w podwórzu. Otwierały się okna i czasem ktoś zrzucał na
dół węzełek ze szmatami albo owinięte w szmaty noże do naostrzenia.
Potem dzieci biegły na dół, aby je odebrać i zapłacić szmaciarzowi kilka
złotych, oszczędzając rodzicom chodzenia po schodach.
W piątkowe wieczory, kiedy rodzice wracali z synagogi, po kolacji
cała rodzina siadała w świetle świec, aby razem śpiewać. Obydwaj starsi
bracia i obie siostry mieli piękne głosy. Dołączali się do śpiewu rodzi-
ców, zaś muzyka sprawiała, iż Nachman cieszył się, że należy właśnie
do tej rodziny, nie zaś do innych, których głośne kłótnie słychać było
przez cienkie ściany. W jego rodzinie panowała harmonia, podobnie jak
pomiędzy dźwiękami zasłyszanymi na podwórzu. Któregoś wieczoru
Nachman, wciąż zbyt mały, aby śpiewać z innymi, wszedł do swojej
ulubionej kryjówki pod stołem i słuchając śpiewu, spoglądał na cienie
tańczące na ścianach.
Tam też zasnął – i gdyby matka, Rachel Lea, nie podniosła go z podłogi
i nie położyła do łóżka, które dzielił z braćmi, spędziłby noc pod stołem.
21