Page 63 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 63

pozostało nieme i żaden święty nie pomógł duszom zabitych odnaleźć
                  drogi do wiecznej szczęśliwości. Kiedy dorożka skręcała w Brzezińską,
                  miałem  po prawej  stronie placyk między domami obozu cygańskiego.
                  Widziałem uciekające do tyłu ciemne, ponure twarze, jakieś ręce podnie-
                  sione do góry i dochodziło do mnie słabnące echo krzyku. Co się właściwie
                  stało? Nic się nie stało. Dwóm chorym na dur plamisty odebrano szansę
                  wygrania walki o życie.
                    Jansen milczał przez całą drogę powrotną. Po tym swoim zimnym popi-
                  sie miał teraz minę niesfornego chłopca, który stłukł słoik z konfitu-
                  rami. W pewnej chwili uniósł głowę, jak gdyby chciał coś powiedzieć
                  – nie wiadomo do kogo, do siebie? do psa? – ale zrezygnował z tego
                  zamiaru. Wilczur nie spuszczał oczu ze swego pana. Uważałem, by sie-
                  dzieć jak najbardziej z brzega i nie zetknąć się z puszystą sierścią psa.
                  Zanim zszedłem z dorożki przy rogu Łagiewnickiej, zwróciłem się do
                  Jansena z uwagą, której formę w języku niemieckim uważnie sobie przez
                  całą drogę w myślach przygotowywałem:
                    – Tego pańskiego psa, panie Oberscharführer, nie należy w ogóle pusz-
                  czać na teren obozu. Łatwo może na swojej sierści przenieść wszy.
                    Jansen spojrzał na mnie tak, jak gdyby widział mnie po raz pierwszy
                  w życiu. Gdy  skończyłem,  machnął tylko  ręką i powiedział krótko:
                  – Quatsch! – Co znaczyło, że gadam głupstwa.
                    Gdy znalazłem się na ulicy, głęboko odetchnąłem. Odrapane, zrujno-
                  wane domy getta wydały mi się odświeżającą dekoracją, czymś bliskim
                  i przytulnym, po wydarzeniach sprzed parunastu minut. Wokół mnie żyło,
                  marzło, głodowało getto, nieświadome groźby, jaka nad nim od kwadransa
                  zawisła. Poszedłem prosto do Wydziału Zdrowia. Jego kierownikiem był
                  wówczas ów dr M., który posłała mnie do szpitala dla zakaźnie chorych.
                  Już wiedział o mojej wizycie u Cyganów. Nie znał tylko jej przyczyny.
                  Wszystko mu więc zrelacjonowałem, nie opuszczając żadnego szczegółu.
                  Zrozumiał od razu, co oznaczała dla getta epidemia duru plamistego
                  w obozie cygańskim…
                    Co było dalej – na ogół wiadomo. Zbyt wiele pozostało na temat
                  dalszego rozwoju wydarzeń dokumentów, bym musiał je tutaj szczegó-
                  łowo omawiać. Przypomnę tylko pokrótce, że władze niemieckie wydały

                                                                         61






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   61                                   14-01-31   14:37
   58   59   60   61   62   63   64   65   66   67   68