Page 61 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 61

bramy. Były tu, jak się okazało, dwie izby zajęte przez niewielki szpitalik,
                  czyli, jak się to wówczas nazywało, rewir. Jansen zatrzymał się na progu
                  jednej z izb, mnie przepuszczając do środka. W każdym z pokoików
                  stało pod dłuższymi ścianami osiem piętrowych prycz. Wszystkie były
                  zajęte. W kilku leżało po dwóch chorych. Ciekawe, że nie przypominam
                  sobie, aby wśród tych chorych znajdowały się kobiety. Z perspektywy
                  lat zadaję sobie pytanie, czy w ogóle tam w obozie były kobiety.
                  Pamiętam dokładnie wiele zaobserwowanych wówczas szczegółów, ale
                  tego, dość dla niniejszego raportu ważnego, nie mogę sobie przypo-
                  mnieć. Wprawdzie nie zmienia to istot rzeczy, ale chyba przez analogię
                  mogę sądzić, że jednak były w tym obozie całe rodziny. Choć nie pamię-
                  tam, bym dostrzegł jakieś dzieci. A analogia dotyczy części cygańskiej obozu
                  w Birkenau, gdzie do czasu likwidacji łódzkiego getta przebywały całe
                  rodziny cygańskie, które z dnia na dzień wymordowano, wysyłając je do
                  gazu. Chodziło wówczas o to, by zrobić miejsce dla łódzkich Żydów. Tak.
                  Tam panowie Niemcy potasowali losy jednych i drugich…
                    Podszedłem do chorego z dolnej pryczy po lewej stronie. Był nieprzytomny
                  i miał wysoką gorączkę. Wystarczyło odchylić mu koszulę na piersiach, aby
                  postawić szybką diagnozę. Nie ulegało wątpliwości, że to tyfus plamisty.
                  Wprawdzie nie było już potrzeby, abym badał pozostałych chorych,
                  ale po pierwsze sumienie chciałem mieć czyste, a po drugie chciałem
                  sprawdzić, jakie jest tutaj zawszenie. Powinienem był to zrobić w izbach
                  mieszkalnych, ale to, co zauważyłem u chorych, nie potrzebowało dodat-
                  kowego potwierdzenia. Sprawa była jasna jak słońce, albo raczej groźna jak
                  pierwszy zwiastun żywiołu, którego moce ludzkie nie są w stanie opanować.
                    Wszystko razem nie trwało dłużej niż dwadzieścia minut.
                    Rozmowa z Jansenem była krótka.
                    – No i co to jest?
                    – Tyfus plamisty.
                    – Czy to niebezpieczne dla życia?
                    – Bardzo.
                    – Daje się to wyleczyć? – (Po niemiecku: Ist das heilbar?).
                    Tu mnie trochę zatkało. Odpowiedź nie była prosta: leczyć w tych
                  warunkach? Odpowiedziałem jednak:

                                                                         59






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   59                                   14-01-31   14:37
   56   57   58   59   60   61   62   63   64   65   66