Page 42 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 42

Znaleźli się wreszcie z sanitariuszem ponownie na końcu i mieli przed
                  sobą otulony mrokiem nocy widok pustej, jakby żegnającej odchodzący
                  tłum wygnańców ulicy. Nie, to wydawało się tylko, że ulica jest pusta.
                  Z bram ledwie widocznych domów wysuwały się od czasu do czasu
                  ciemne postacie i szybko do worków, koszów czy waliz ładowały to, czego
                  Żydzi nie doniosą do getta. Hieny węszące padlinę. Tej było coraz więcej, nie-
                  którzy z Niemców bowiem urządzili sobie zabawę i jednym umiejętnym
                  kopnięciem wytrącali walizkę z rąk maruderów. Ci z tyłu, szczęśliwi, zbie-
                  rali obfite żniwo. Okazuje się, że okupacja wcale nie jest taka straszna.
                  Daje żyć!
                    Sanitariusz pokazuje ich palcem i coś mruczy pod nosem. Chciał mu
                  odpowiedzieć, że gdyby sytuacja była odwrotna i dzisiaj upokorzeni byliby
                  na miejscu tych, co pozostają, niejeden z nich zachowałby się podobnie,
                  nie zdążył jednak tego zrobić, gdyż zauważył leżącą pod ścianą jednego
                  z domów starszą kobietę w żółtym flanelowym szlafroku. Staruszka nie
                  żyła. Załadowali ją na nosze. Na pytające spojrzenie sanitariusza mruknął:
                  – Sam pan widzi. Umarła śmiercią naturalną…
                    Znowu nosze na dorożkę. Zanim je umocowali i zanim wydał woźnicy
                  odpowiednie polecenie, kolumna ponownie się oddaliła. Trzeba się było
                  spieszyć, by ją dogonić. Napływało coraz więcej informacji o zabitych
                  na podwórkach, w mieszkaniach, na schodach, na ulicach przecinają-
                  cych Zachodnią. Uwijali się teraz z sanitariuszem jak w ukropie. Nie cho-
                  dziło oczywiście o niesienie pomocy. Ta i tak była zbędna. Chodziło o to,
                  by wszystko mieć dokładnie zapisane i aby dane w sprawozdaniu zgadzały
                  się z ilością trupów, jeśli nazajutrz komuś wpadnie do głowy, by je przeliczyć.
                    Kolumna rozciągająca się na całą szerokość ulicy przypominała wartką
                  rzekę przecinającą mroczny kanion. W pewnym miejscu, zamknięta
                  podwójnym szeregiem żandarmów, rzeka nagle się skończyła.
                    Niczego nie uronić…
                    Ślad wędrówki po śniegu i błocie zaczynają nagle znaczyć książki. Grube,
                  cienkie, duże i małe. Jest ich coraz więcej i coraz głębiej wbite są przez
                  buty kobiet i mężczyzn w miękki podkład jezdni. Sanitariusz zdziwiony
                  podniósł jedną z książek – hebrajskie litery i specjalny układ świadczyły,
                  że to prawdopodobnie jakiś komentarz Talmudu albo Pisma Świętego.

                  40






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   40                                   14-01-31   14:37
   37   38   39   40   41   42   43   44   45   46   47